12 metrów nad ziemią
28 marca 2015
Byle do jesieni...
Dziś rozmawiałam z właścicielem. Wyrównał efekty dziczych harców, zasiał owies i mówi, że jak się wszystko zazieleni, to będzie pięknie. Heh. Tyle to ja wiem ;) Tam nawet na przedwiośniu jest pięknie. Więc czekamy.
Czas ten umilamy sobie odświeżając sypialnie. Ja jestem zachwycona, Małż jest przeziębiony. Tak, że tak :)
22 marca 2015
Kuracja rozpieszczająca...
Nie łudzimy się, że choroba cudownie ustąpi, albo nawet, że się zatrzyma. Podajemy jej leki, ale diety stosować się nie da, więc odpuszczamy. Tak wybraliśmy. Niemniej, nadal jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami kota i cholernie fajnie nam z tym :)
17 marca 2015
Słodko-gorzki...
Dobrze jest z Olą. Rośnie dziewczyna podręcznikowo. W ogóle nie odczuwa cukrzycy matki. Dobrze - wystarczy, że matka ją odczuwa ;)
Źle jest z Cotą. Jak widać, kilka dni się zbierałam, żeby o tym napisać i ciągle jest mi tak samo ciężko. Średnio zadowalające efekty kroplówek nie utrzymały się nawet tydzień. Piątkowe wyniki były gorsze od tych sprzed rozpoczęcia leczenia. W dodatku Kocinka od dwóch dni nic nie jadła.
Podjęliśmy decyzję, że nie będziemy ratować jej za wszelką cenę. Szczególnie, że jak nie na nerki, to jeszcze szybciej padnie z głodu. Małż zrobił zapas tuńczyka i niezdrowych, ale jakże smacznych saszetek. Wiem, wykańczamy tym robaczka. Ale chcemy, żeby to jej króciutkie życie jakie ma przed sobą było dla niej radosne. I tak je jak wróbelek. Dużo śpi. Codziennie wymiotuje. Ale potrafi też jeszcze trochę poszaleć, pozaczepiać Kreskę.
Staram się jakoś trzymać dla Oli, ale niespecjalnie mi idzie. Czasem myślę, że już dam radę. Że przecież było jej u nas dobrze. Że gdyby żyła jeszcze dziesięć lat, to wcale nie byłoby łatwiej. Ale kiedy patrzę na nią, jak zwinięta w kłębek zasypia na małżowych kolanach i jest taka drobniutka, że prawie jej nie widać...
Wyobrażam sobie, że to nieprawda. Nie znajduję lepszego sposobu.
11 marca 2015
Dieta totalna...
Małż przygotowuje się do czerwcowych Męskich Wakacji - Rowerem na Hel.
Kreska walczy z wagą. Niby jeszcze nie była paróweczką, ale stawy w krótkich krzywych łapkach upomniały się o swoje.
Ja walczę z cukrzycą ciążową. W sumie to było do przewidzenia, że moje kapryśne hormony w tej kwestii też dadzą o sobie znać. Na razie leczę się tylko dietą. Niestety ze zmiennym szczęściem. Ale kolejny tydzień rozpoczęłam z nowym zapałem i mam nadzieję, że kolejna żywieniowa roszada okaże się tą właściwą.
Najgorzej jest z Kocinką. Dość wcześnie dopadła ją niewydolność nerek, ponoć częsta u kotów od ósmego roku życia. A ona raczej nie ma jeszcze siedmiu lat. Poszliśmy do weterynarza, bo była trochę za szczuplutka, jak na zimową porę i jakoś mniej jadła. Wet zalecił odrobaczanie i odkłaczanie, twierdząc że tkanka tłuszczowa jest i Cota nie jest za chuda. Gdyby się nie poprawiło, zalecił badanie krwi. No i się nie poprawiło. A nawet posypało się w zastraszającym tempie. I tak, pierwsza kroplówka tylko zatrzymała wskaźniki, druga - mocniejsza - dopiero trochę je poprawiła. Teraz szprycujemy koteczka lekarstwami w domu i w piątek kolejna kontrola. Myszka znosi to dzielnie, ale martwię się bardzo, bo z jedzeniem jej nie idzie. Sucha karma odpadła zupełnie, mokrą dawkujemy po parę kosteczek, bo większa porcja na raz jest nie do przejścia. Czasem dokładam i pięć razy, a czasem cały dzień schnie jedna nieruszona porcyjka :( Nic innego nie mogę jej podać - tylko specjalna weterynaryjna karma o obniżonej zawartości białka. Powinna zjadać co najmniej dwie saszetki dziennie. Jak zje jedną to jest naprawdę nieźle. Taka nasza Kocinka-Gadzinka. Chudziutki Żaberzwłoczek.Trzymajcie kciuki za piątkowe wyniki.
To tyle jeśli chodzi o przegląd diet w naszym domu. Zainteresowane odsyłam do zakładki, w której wymądrzam się na temat cukrzycy ciążowej ;)
18 stycznia 2015
Krótka historia szukania...
Wraz z nadejściem świąt postanowiliśmy wznowić nasze poszukiwania. W związku z tym, że jestem zapaloną grzybiarką i miłośniczką przyrody, końcem lata namówiłam Małża na eksplorację największego lasu, jaki znajduje się w naszej najbliższej okolicy - jakieś dwadzieścia minut jazdy samochodem. Odwiedziliśmy go kilkukrotnie i bardzo przypadł nam do serca. Na początku roku kończąc spacer jego ścieżkami, postanowiliśmy w drodze powrotnej objechać go z drugiej strony. Tak, żeby obejrzeć okolicę.
Ameryki nie odkryliśmy, bo miejscowość była nam znana, ale jakoś nie braliśmy jej pod uwagę, jako miejsce do życia. Jakiż popełnialiśmy błąd. Okazało się, że wioseczka jest bardzo malownicza, położona na łagodnych zboczach, w bliskości lasów i pól, dających przestrzeń w zasięgu kilku kroków, za którą tak tęsknię, tu gdzie jestem. W dodatku całkiem przyzwoicie utrzymana, a i cena ara dużo milsza, niż tam, gdzie szukaliśmy uprzednio. Zapałaliśmy miłością szczególnie do jednej okolicy, do trzech konkretnych ulic. Po głębszej analizie z trzech została jedna, a na tej jednej, jedna wyjątkowo odpowiadająca nam działka. Postanowiliśmy zapukać do sąsiedniego domu. Bingo - właściciele. Działka nie na sprzedaż.
Zrobiło nam się przykro, ale szukaliśmy dalej. Nie była to bardzo optymistyczna historia. Albo stok północny, albo głośno od drogi, albo mokro, albo osuwisko, albo problem z dojazdem, albo za wąsko, albo już ktoś kupił, albo brat się będzie budował, albo.... W sumie kończą się niezabudowane parcele w okolicy. Trochę się już załamałam i zaczynałam myśleć, że w sumie coraz lepiej czuję się w naszym obecnym domu. Ale potem przypominałam sobie o małych oknach, niedoświetlonej kuchni, głośnych i mocno uczęszczanych drogach, powstających w okolicy osiedlach, krakowskim smogu i... o tym moim wymarzonym domu, który rysuję regularnie już od podstawówki.
Niemniej, jako że właściciele "tej pierwszej" powiedzieli, że pole i tak już przepisane na syna, a do tego nie wyciągali siekiery, ani nawet nie walili pięścią w stół, postanowiliśmy zapukać jeszcze raz. Mieliśmy szczęście. Trafiliśmy na syna i to właściwego. Pospacerowaliśmy po polu, pogadaliśmy. Nie mówił nie. Mówił, że pomyśli, pogada z rodzicami i da znać. Rzecz działa się wczoraj.
Gdy dziś rano odkryliśmy, że dzwonił wieczorem, wstrzymaliśmy oddechy. Dość szybka decyzja - to dobrze czy źle? Z bijącym sercem słuchałam głosu w słuchawce. Powiedział tak. Powiedział Tak! Powiedział TAK!! Wow!
Ciągle niewiele wiemy. Ciągle istnieją czynniki, które mogą nam odebrać tę wymarzoną działkę. Ale powiedział, że tak, że nam ją sprzeda. Umówiliśmy się na konkretne rozmowy za dwa tygodnie. Trzymajcie kciuki. Mocno. To piękne uczucie, kiedy wymarzone miejsce kiwa do nas przyjaźnie i mówi "chodźcie, będzie wam tu dobrze". Trzymajcie kciuki, żeby tak właśnie było.
Ps. O działce, którą znaleźliśmy jesienią, nadal nie wiemy nic nowego. Ale to już jest nieważne.
11 stycznia 2015
Furtka...
A' propos pisania. W listopadzie zdecydowałam się na udział w warsztatach literackich. Było to dla mnie ważne wydarzenie. Coś, co zrobiłam tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności i rozwoju. Spędziłam miło czas, poznałam ciekawych ludzi, sporo się nauczyłam. Pisać nie będę ;)
Jesienią podjęliśmy też z Małżem ważną decyzję o jakiej nie marzyłam w perspektywie najbliższych dziesięciu lat. Decyzję o zmianie miejsca zamieszkania. Ale na razie ciiii... Bo decyzja jest, ale nowego miejsca nie ma. Niemniej - szukamy.
Ale najważniejsze z ważnych jest zupełnie co innego. Nasza tak bardzo wyczekana Ola rośnie w moim brzuszku i obiecuje w maju powiększyć nasz babiniec :) Dokucza się elegancko mamusi już od osiemnastego tygodnia, więc na szczególnie grzeczne dziecko nie liczymy ;)
Myślcie o nas ciepło. Pozdrawiam - mysz :)
2 października 2014
I jesień znów...
Piję więc słodką herbatę z pigwą (wiem, że pigwowcem, ale dla mnie to już chyba zostanie pigwa po prostu). Zagryzam kanapkami. Takimi jak w podstawówce. Pszenna buła, masełko, domowa szynka, ulubiony żółty, śmierdzący niektórym, ser, nieprzyzwoita ilość keczupu. Smakuje mi to jak cholera. Takie to proste. Takie niedietetyczne.
I jesień za oknem znów. Ta moja ukochana. Dziś trochę mokra i chmurna, ale już coraz bardziej kolorowa. Znów przeglądam wnętrzarskie blogi i pisma. I jakiś taki świąteczny nastrój mam. Chciałabym śniegu, choinki i tych wszystkich lampek , błyskotek i dzwoneczków. Ognia na kominku. Choć na chwilę. A potem niech znów będzie jesień. Bo lubię ją.
25 lipca 2014
Wakacje czas zacząć...
11 lipca 2014
7 lipca 2014
Zabawa w tapicera
A oto i rzeczony zielony fotelik/krzesełko. Długo musiałam Małża namawiać, żeby dwa takie mebelki przygarnąć. Małż zdecydowanie z tej epoki woli samochody i filmy. Ale udało się i teraz sam przyznaje, że jest ładny :)
6 lipca 2014
La Cota ma wychodne...
Była już sikorka i dwie jaszczurki, z czego jedną udało się uratować. To z tego, co trafiło do domu. W związku z powyższym, po raz kolejny postanawiamy, że Cota jednak zwierzem wychodzącym nie będzie. Cota postanawia inaczej. Ostatnie takie postanowienie miało miejsce o godzinie 21:30 w dniu dzisiejszym. A że w tym czasie mieliśmy gości z równie, a nawet bardziej, niewychodzącym futrzakiem, drzwi na taras musiały zostać zamknięte. Ale wołam sierściucha co jakiś czas. Pojawia się, ale moja łagodna i kojąca mowa jej nie przekonuje i daje nura w krzaki.
Goście poszli, otwieram drzwi, wołam, nic. Posprzątałam ze stołu. Wołam znowu. Jest, podeszła do drzwi, zobaczyła, że wszystko w porządku i ... poszła w swoją stronę.
Odpalam lapka, przeglądam fejsa, odwiedzam ulubione blogi - wreszcie mam czas, żeby je przeczytać. Jest, wchodzi. Staram się odczekać chwilę. Jak się zerwę, żeby zamknąć drzwi, to zdąży zwiać. Niech wejdzie głębiej. Zdążyła. Damn it.
No to sięgam po mój świeżo tapicerowany na zielono fotelik. Ustawiam przy drzwiach. Uhmmm... Wygodny. Udał mi się. No to siedzę sobie. Wołam co chwilę, bo mam zamiar w końcu odespać wczorajsze urodziny Małża. Nic.
Otwieram ostatniego bloga. Czytam. Wchodzi. Trzask. Szybkim ruchem zamykam drzwi. Opuszczam roletę. Dziękuję. Dobranoc. Koniec historii.
20 lutego 2014
Pomoc dla schroniska w Busku Zdroju
Wiem, że nie mam tu wielu znajomych , ale jestem przekonana, że to sami dobrzy ludzie. Jeśli każdy na swoim blogu lub stronie na portalu społecznościowym udostępni tą wiadomość i zachęci do tego choć jednego ze swoich znajomych, odniesiemy sukces.
Przechodząc powoli do sedna sprawy przypomnę wam Kreseczkę :)
19 listopada 2013
...
Nie wiem co pisać. Dopadła mnie chyba jesienna nostalgia. Uciekam w muzykę. Przeglądam się w fotografiach sprzed pół wieku. Grzeję ręce przy kominku czekając na lepsze sny.
13 listopada 2013
Nie w porę...
3 października 2013
Kapitulacja
Po pół roku karnego spania na legowisku Kreska wypowiedziała nam posłuszeństwo. Zaczęło się od wskakiwania do wyra na wyjazdach. Myśleliśmy - pies zestresowany, nie będziemy mu stresorów dokładać - i machaliśmy ręką. Jednak po ostatnim wyjeździe Kreseczka chyba nie odnotowała powrotu. Bo jak inaczej wyjaśnić jej święte przekonanie, że nasze łóżko, to nie mniej, nie więcej, tylko jej osobista buda?
Przez chwilę zwalczaliśmy te niestosowne nawyki, ale przekonana jestem, że to boleśnie nieszczęśliwe spojrzenie psich ślepii było obliczone dokładnie na taki rezultat - właśnie po raz ostatni odprawiłam Kreskę z łóżka, po czym zastukała świadomość, że nie tak prosto będzie ją tego oduczyć, poza tym ona jest taka kochana i malutka, a nasze łóżko takie duże... I zawołałam ją z powrotem.
Patrzyła podejrzliwie i długo się wahała. Ale wskoczyła i chrapie teraz na boku z tylnymi łapami założonymi jedna na drugą, jak hrabianka... Cóż, taki już los człowieków... Przygarnąłeś, to musisz się dzielić.