11 sierpnia 2009

Dzień...

A ja chodzę, nie przejmując się ulewą ani spiesząc,  
Czując jak mi krople deszczu usta pieszczą,
ze złożonym parasolem idę pieszo, o tak!…



W sumie to chodzę w ogóle bez parasola, bo mi on w mieszkaniu nie potrzebny. ^^

Wstawszy dziś skoro świt o 7:30 w celu spożycia wraz z Księciem płatków śniadaniowych, próbowałam przez jakiś czas zlokalizować prawą rączkę, coby się nią w czubek głowy podrapać. Gdy już udała się ta operacja, śniadanko było w brzuszku, a Księciu wyszedł był zarabiać pieniążki, nastąpiła dalsza część dnia.

Która upłynęła nader szybko i leniwie, czego skutki widać w chwili obecnej w postaci przewidywanego sprzątania w trybie przyspieszonym i doprowadzania się do stanu używalności, aby na powrót Księcia czekać w drzwiach, gdyż razem o godzinie 16:10 opuścić mieszkanie mamy. W planie.

Zanim mi komputer zjadł poprzednią notkę przygotowany był też uroczysty pierwszy wpis na temat kota czarnego imieniem Lenka, zwanego też w chwilach uniesień Szczotką, Marudką i Wredotką. Niestety w związku ze wspomnianym brakiem czasu dalsze wynurzenia na temat trzeciego domownika przewidujemy najwcześniej w następnej notce, której data powstania pozostaje tajemnicą nawet dla najbardziej biegłych wróżek, tarocistek, wizjonerów i tym podobnych medium. Kropka.