26 października 2010

Chwile spokojności...

Ech ta złośliwość rzeczy martwych. Cały długi post postanowił się zniknąć, a ja biję się z myślami czy walczyć z nim drugi raz. To może w skrócie, mającym w potencjalności bycie długim.

Mysz jest magistrą psychologii. Pracę jakimś cudem doskrobałam i obroniłam. Dnia pamiętnego, 20 października, w środę. Szczęściem ogromnym wylosowałam pytania z zakresu studiów, na które umiałam odpowiedzieć i już dalej nie mogło być źle. Po kilku grzecznościach ze strony przewodniczącego Brzytwy, uśmiechach i uprzejmościach promotora Maciusia oraz miłych wspominkach i komplementach z ust recenzentki Sikorki, wracałam do domu, jako Pani z Tytułem.

Dzień ów wspominać będę miło choć jak przez mgłę, w przeciwieństwie do dni poprzedzających, ociekających nadmiarem kortyzolu i spętanych nerwami naprężonymi do granic możliwości. Resztę dnia spędziłam na czynnościach bezsensownych, jak spanie dla zabicia czasu.

Na czwartek zaplanowałam wypad „na ciucha”, który chodził za mną już od co najmniej miesiąca. Plany te realizowałam skrupulatnie przez bite sześć godzin. Jeszcze nigdy nie wydałam tyle kasy na rzeczy, które indywidualnie kosztują przeciętnie 10 zł.

Tego dnia odkryłam, że jestem oazą spokoju. Zadzwoniła Panna M., która broni się dnia pamiętnego, 10 listopada, niewiadomego mi dnia tygodnia. Spostrzeżenia moje dotyczące własnego tembru głosu, jego wysokości, głośności i szybkości mówienia były zgoła odmienne od świeżych jeszcze wspomnień rozmów na podobne tematy toczonych dnia uprzedniego. Zaczęło do mnie docierać, że już naprawdę „po”.

Piątek i sobota upłynęła mi bardzo produktywnie, aczkolwiek dość monotonnie, z żelazkiem w ręku przed odbiornikiem telewizyjnym. Włączonym.

Niedziela była piękna. Nie tylko ja to zauważyłam, dlatego znalezienie miejsca parkingowego bliżej centrum było gimnastyką nie lada. Niemniej, zanim do centrum, skierowaliśmy wraz z Księciem swe koła i kroki pod Halę Targową, na tak zwaną Niedzielną Szperę. Choć cenniki krakowskich handlarzy coraz częściej sprawiają wrażenie nieporozumienia, udało mi się wyłowić kilka fajnych drobiazgów. Może ktoś wie jak usunąć systematycznie przypalany brud z emaliowanego czajniczka?

Tak miło rozpoczęty dzień kontynuowaliśmy spacerem i obiadkiem w okolicach centrum. Zakończyłam go natomiast w towarzystwie Kruszynki, czyli słusznej budowy kolegi z liceum. Czas upłynął nam nader przyjemnie i szybko. Ostatecznie stanęło na tym, że mam osobistego kosmetologa.

W poniedziałek powróciłam w rodzinne pielesze. Niedługo po mnie zjawiła się Cioteczka z Wujaszkiem, którego uwielbia moja Rodzicielka, bo po prawdzie to jest bardziej jej Wujaszek W związku z powyższym, dziś mysz drajwuje obwożąc Wujostwo po rodzince.

A teraz mam chwilę dla siebie i chyba wykorzystam ją na sen Branoc.