8 sierpnia 2011

I jussssz...

Ja mam wiarę, Ty masz szybki wóz,
razem łatwiej będzie nam…



Planowania było mnóstwo. Załatwiania, zaklepywania, umawiania, odbierania, próbowania. Aż przyszedł Ten Dzień. Uruchomiła się lawina i już nie dało się jej zatrzymać. Fryzjer, prysznic, suknia, makijaż, zdjęcia, do kościoła, przysięga, reszta mszy, zdjęcia, życzenia, do lokalu, przywitanie, sto lat, obiadek, tort, pierwszy taniec, zdjęcia, ufff… I dalej już na luzaka do rana. Myślałam, że będzie stresik i w ogóle. Śmiałam się cały czas. Banan mi z ust nie schodził.

Buty rzuciłam w kąt koło 1:00. Halkę zaraz koło 21:00. Wygoda na pierwszym miejscu. Zapomniałam kroków do dwóch figur w pierwszym tańcu, ale pod suknią nic nie było widać Owacje na stojąco, a po oczepinach bis

I się skończyło. Ten koniec czułam już u fryzjera. Przyszła taka świadomość, że dziś wszystkie te plany zostaną zrealizowane i już nie trzeba będzie na nic czekać. I trochę było żal. Trochę też to było niesamowite. Naprawdę wyjątkowe. Tak się mówi – ten wyjątkowy dzień. To takie oklepane i sztampowe. Ale to prawda. Najszczersza. To wszystko jest nie do podrobienia. Jednorazowe i niepowtarzalne.