13 października 2011

Rozgrzewająco...

Niesympatyczne drapanie w gardle i ogólne rozsypanie. Dzień w pracy należał do tych niecierpliwie wyczekujących wieczoru. W domu grzane piwo + duuużo miodu + duuużo korzennych przypraw. W kozie lekko trzaska drewko, a z kuchni słychać miarowe tykanie minutnika – mężuś robi sushi-bushi. A-psik. Oj. Chyba będzie nie najlepiej.

Ech, ale mężuś. Mężuś czasem potrafi mnie romantycznie znokautować. Zupełnie nieświadomie – bo przecież nie jest romantykiem. Ale ja i tak, znokautowana, leżę i jest mi błogo.

Taki prosty gest. Ciepły ton. „Kochanie, ale właśnie wyjechałaś tak? Bo tu cały dzień, żaden pociąg nie jechał, a teraz właśnie jedzie i to chyba Ty?” – Mężuś męskie, brudne popołudnie miał, a o żonce pomyślał, zadzwonił, zagrzał serduszko. Kochany mężuś. A teraz niech robi sushi-bushi, bo żonka lubi. Niech robi, póki żonka jeszcze jakieś smaki odróżnia. Może epek przestanie boleć