20 listopada 2011

O upierdliwości czarnych zielonookich sierściuchów

Jak już wspomniałam we wstępie, czarna, zielonooka kocica, nosząca dla zmyły dumne miano „Helena”, jest potworem nieznośnym, którego cechuje niebywała przebiegłość w utrudnianiu swoim człowiekom codziennego funkcjonowania. Nie szukając daleko, wymienię tylko kilka z jej ulubionych zajęć. Są to:
- wbieganie pod nogi w najmniej oczekiwanym momencie – swoją drogą, już mnie zupełnie nie dziwi, że tyle sierści ginie pod kołami;
- podnoszenie gwałtownego alarmu na dźwięk otwieranej puszki kukurydzy – bo może to jednak tuńczyk;
- wystawianie nosa w kierunku talerza, spoczywającego bezpiecznie na ławie. Wystawianie oczywiście koniecznie z pozycji kolan właściciela talerza.

A jak już przy tym jesteśmy. Podchodzi toto, wskakuje na kanapę, przysiada ogonek grzecznie i siedzi taka cała niewinna jakby jej tu wcale nie było. Czeka tylko, aż zajmiesz się zawartością wspomnianego powyżej. Wychwyci wtedy odpowiedni moment, żeby niepostrzeżenie wsadzić swój mały czarny łepek w szczelinę pomiędzy ręką a udem. No przecież jej łepka nie zgnieciesz. Wtedy jedna czarna łapka, druga czarna łapka i przesuwa delikatnie swoje czarne jestestwo nieznacznie na przód. Następnie przyciąga nieco tylne łapki, równie czarne, najpierw jedną, potem drugą. I teraz gwóźdź programu – wypręża się na tych swoich czarnych szczudełkach, jedno obok drugiego i wbija je w udo, sprawiając mniej więcej taką przyjemność jak palec wsadzony między żebra. Rozgląda się przy tym po okolicy, jakby to było najbardziej naturalne miejsce do tego typu praktyk. Chcąc nie chcąc, bierzesz tą czarną złośliwość na kolana, niech już lepiej leży jak ma stać. Tym sposobem kocica osiąga założony cel i rozpoczyna kolejny etap zabawy, czyli wystawianie nosa z pozycji kolan. Jest przy tym zupełnie niezrażona twoją wiązanką puszczoną odrobinę podniesionym głosem. Kiedy jednak swoim szóstym zmysłem wykryje, że grozi jej eksmisja, zwija się taktycznie w kłębek, bo przecież „ona rozumie, że chciałabyś, spokojnie dokończyć śniadanie”. Tylko, że ty właśnie skończyłaś i chciałabyś teraz wstać i zająć się swoimi sprawami. Udając więc, że nie słyszysz wcale miarowego mruczenia, odkładasz na poduszkę zdziwioną czarność, unikając przeszywającego spojrzenia zielonych ślepków, w których maluje się ból, żal i rozczarowanie. Ależ barbarzyńca z ciebie…

8 listopada 2011

Genowefa pigwa...

Uwielbiam zapach dojrzałej pigwy. Co rok kroję ją w cienkie plasterki. Aromat jest czysty, świeży. Lekko słodkawy, cytrusowy i po prostu świeży. Bardzo ulotny. Czuć w nim ścięte mrozem, zimowe powietrze. Będzie fantastyczna, gdy nadejdą te długaśne wieczory w towarzystwie niskich temperatur…