18 stycznia 2015

Krótka historia szukania...

Jesienią znaleźliśmy działkę. Była obiecująca, choć do ideału jej brakowało. Różne zawirowania i perypetie wystawiały naszą cierpliwość na poważną próbę. Właściciele, życiowo niezbyt ogarnięci, czekali na papiery z sądu o spadku i nie byli w stanie przez trzy miesiące powiedzieć, jaka cena ich interesuje. Pośredniczka od nas otrzymywała informacje, które nam powinna była przekazywać. Wszystko jedna wielka niewiadoma. Może tak właśnie miało być.
Wraz z nadejściem świąt postanowiliśmy wznowić nasze poszukiwania. W związku z tym, że jestem zapaloną grzybiarką i miłośniczką przyrody, końcem lata namówiłam Małża na eksplorację największego lasu, jaki znajduje się w naszej najbliższej okolicy - jakieś dwadzieścia minut jazdy samochodem. Odwiedziliśmy go kilkukrotnie i bardzo przypadł nam do serca. Na początku roku kończąc spacer jego ścieżkami, postanowiliśmy w drodze powrotnej objechać go z drugiej strony. Tak, żeby obejrzeć okolicę.
Ameryki nie odkryliśmy, bo miejscowość była nam znana, ale jakoś nie braliśmy jej pod uwagę, jako miejsce do życia. Jakiż popełnialiśmy błąd. Okazało się, że wioseczka jest bardzo malownicza, położona na łagodnych zboczach, w bliskości lasów i pól, dających przestrzeń w zasięgu kilku kroków, za którą tak tęsknię, tu gdzie jestem. W dodatku całkiem przyzwoicie utrzymana, a i cena ara dużo milsza, niż tam, gdzie szukaliśmy uprzednio. Zapałaliśmy miłością szczególnie do jednej okolicy, do trzech konkretnych ulic. Po głębszej analizie z trzech została jedna, a na tej jednej, jedna wyjątkowo odpowiadająca nam działka. Postanowiliśmy zapukać do sąsiedniego domu. Bingo - właściciele. Działka nie na sprzedaż.
Zrobiło nam się przykro, ale szukaliśmy dalej. Nie była to bardzo optymistyczna historia. Albo stok północny, albo głośno od drogi, albo mokro, albo osuwisko, albo problem z dojazdem, albo za wąsko, albo już ktoś kupił, albo brat się będzie budował, albo.... W sumie kończą się niezabudowane parcele w okolicy. Trochę się już załamałam i zaczynałam myśleć, że w sumie coraz lepiej czuję się w naszym obecnym domu. Ale potem przypominałam sobie o małych oknach, niedoświetlonej kuchni, głośnych i mocno uczęszczanych drogach, powstających w okolicy osiedlach, krakowskim smogu i... o tym moim wymarzonym domu, który rysuję regularnie już od podstawówki.
Niemniej, jako że właściciele "tej pierwszej" powiedzieli, że pole i tak już przepisane na syna, a do tego nie wyciągali siekiery, ani nawet nie walili pięścią w stół, postanowiliśmy zapukać jeszcze raz. Mieliśmy szczęście. Trafiliśmy na syna i to właściwego. Pospacerowaliśmy po polu, pogadaliśmy. Nie mówił nie. Mówił, że pomyśli, pogada z rodzicami i da znać. Rzecz działa się wczoraj.
Gdy dziś rano odkryliśmy, że dzwonił wieczorem, wstrzymaliśmy oddechy. Dość szybka decyzja - to dobrze czy źle? Z bijącym sercem słuchałam głosu w słuchawce. Powiedział tak. Powiedział Tak! Powiedział TAK!! Wow!
Ciągle niewiele wiemy. Ciągle istnieją czynniki, które mogą nam odebrać tę wymarzoną działkę. Ale powiedział, że tak, że nam ją sprzeda. Umówiliśmy się na konkretne rozmowy za dwa tygodnie. Trzymajcie kciuki. Mocno. To piękne uczucie, kiedy wymarzone miejsce kiwa do nas przyjaźnie i mówi "chodźcie, będzie wam tu dobrze". Trzymajcie kciuki, żeby tak właśnie było.

Ps. O działce, którą znaleźliśmy jesienią, nadal nie wiemy nic nowego. Ale to już jest nieważne.

11 stycznia 2015

Furtka...

To chyba nadeszła już pora na te kilka obiecanych informacji. Będzie krótko, sygnalizacyjnie. Taką sobie furtkę zostawiam, bo był czas kiedy dobrze było mi z tym blogiem i jakoś tak ciągle chcę go mieć, na wypadek nagłej i nieodpartej potrzeby pisania.

A' propos pisania. W listopadzie zdecydowałam się na udział w warsztatach literackich. Było to dla mnie ważne wydarzenie. Coś, co zrobiłam tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności i rozwoju. Spędziłam miło czas, poznałam ciekawych ludzi, sporo się nauczyłam. Pisać nie będę ;)

Jesienią podjęliśmy też z Małżem ważną decyzję o jakiej nie marzyłam w perspektywie najbliższych dziesięciu lat. Decyzję o zmianie miejsca zamieszkania. Ale na razie ciiii... Bo decyzja jest, ale nowego miejsca nie ma. Niemniej - szukamy.

Ale najważniejsze z ważnych jest zupełnie co innego. Nasza tak bardzo wyczekana Ola rośnie w moim brzuszku i obiecuje w maju powiększyć nasz babiniec :) Dokucza się elegancko mamusi już od osiemnastego tygodnia, więc na szczególnie grzeczne dziecko nie liczymy ;)

Myślcie o nas ciepło. Pozdrawiam - mysz :)