Mam kota na gorącym dachu mojej głowy
On czuwa nad smakiem i kolorem moich nocnych spraw
Chociaż ciemno on w środku się żarzy, w mroku błyszczy
Ja mruczę i marzę, że...
W związku z tym, iż niniejszym płynie czas mej bytności na mieszkanku studenckim, godzina jaka jest każdy widzi.
A w związku z powyższym związkiem mysz powinna spać snem spokojnym. Niestety w związku z tym, iż mysz prezesowanie zakończyć ma w dniu następującym po przebudzeniu, jakie nastąpi po zaśnięciu najbliższym. Kropka. Bo zapomniałam o czym było pisane. A, tak więc w związku z końcem prezesowania mysz, dopełniając ostatnich formalności, udzielała się informacyjnie na forum (będącego dotychczas w domyśle) koła naukowego.Teraz, gdy znużenie przemożne godziną zbyt zaawansowaną zostało przytłoczone, myszy już się spać nie chce. Tak bardzo. Dlatego pisze.
A pisze mysz, coby się pochwalić swym najświeższym odkryciem.
Mysz ma pocztę na Onecie!
Powiem więcej. To jest poczta tego bloga. Powiem jeszcze więcej. Są ludzie, którzy na tą pocztę wysłali myszy wiadomości. Szczęściem w nieszczęściu, wiadomości było niewiele. Niemniej mysz odpisała nadawcom i w tym miejscu niniejszym kaja się i przeprasza za owe niedopatrzenie. Mea culpa.
29 października 2009
23 października 2009
Pani patrzy melancholijnie...
Skąd ma pani tę melancholię?
Sen? Doprawdy? Jak z dymu kółka?
Sen zmysłowy bladej dziewczynki?
Hebanowa lśniąca szkatułka:
Pomarańcze i mandarynki...
Ledwie się wrzesień skończył, ledwie październik ruszył, a ja znalazłam się w środku listopada. Po tym, jak przez całe wakacje byłam w swym studenckim mieszkaniu raptem ze 2 razy, teraz bywam tu trochę częściej. Studiowanie me jest raczej mizerne, jedne zajęcia w tygodniu. To mnie kompletnie demobilizuje. Ciągle wolę zostawać z Księciem i w środy przeżywam nie lada rozterki
- czy ruszyć zanim wróci z pracy?
- czy dać się odwieźć przed wieczorem?
- a może jednak wstaniemy wcześnie raniutko i podrzuci mnie przed pracą?
Walka jest zaciekła i póki co, na szczęście, trzecia opcja przeważnie przegrywa. Dlaczego na szczęście, tego chyba nie będę opisywać, bo zajęłoby mi to całą notkę, a tego nie chcę. Mam inne „wewnętrzności” do poruszenia. Listopad.
Zawsze lubiłam jesienne miesiące. Może to dziwne, ale kojąco wpływało na mnie nadchodzące wyciszenie świata. Świata przyrody oczywiście, bo cały inny świat wcale nie zwalnia. No może czasem, ale to na dwa, trzy dni, nie więcej. A przyroda zwalnia. Oddaje nam swoje owoce na wyciągniętych gałązkach, wypycha grzybki spod leśnego poszycia, pozwala zebrać resztę warzyw z pól i okadzić je smużkami dymu z uschniętych liści i traw. Taka jest moja jesień z dzieciństwa. Dzieciństwo, nawet to przedłużone, już się kończy. Ciągle robię ludziki z kasztanów i zachwycam się kolorowymi liśćmi i mgłą, ale nie mieszkam już na wsi. I kto wie czy kiedykolwiek tam wrócę na stałe. Ale listopad wciąż ma wspaniały smak. Smak zielonej herbaty z jaśminem. Pierwszego kwiatka, jaki dostałam od Księcia. Upajałam się tym aromatem w pierwsze wieczory, kiedy po kolejnym spotkaniu odprowadzał mnie pod drzwi mieszkania. Nie używałam nawet, niezbędnego mi zazwyczaj, cukru, żeby poczuć pełnię smaku. I teraz, kiedy w tym samym mieszkaniu spędzam te dwa samotne wieczory w tygodniu, zaparzam sobie kubek intensywnego zapachu i przenoszę się w tamten piękny listopad i wszystko staje się takie świeże i takie „dopiero co”. I choć po roku mam już tak wiele pięknych wspomnień, i choć niemalże każdy dzień zostaje we mnie czymś pięknym, to tamte wspomnienia na zawsze będą zdobić moją jesień najpiękniej.
Sen? Doprawdy? Jak z dymu kółka?
Sen zmysłowy bladej dziewczynki?
Hebanowa lśniąca szkatułka:
Pomarańcze i mandarynki...
Ledwie się wrzesień skończył, ledwie październik ruszył, a ja znalazłam się w środku listopada. Po tym, jak przez całe wakacje byłam w swym studenckim mieszkaniu raptem ze 2 razy, teraz bywam tu trochę częściej. Studiowanie me jest raczej mizerne, jedne zajęcia w tygodniu. To mnie kompletnie demobilizuje. Ciągle wolę zostawać z Księciem i w środy przeżywam nie lada rozterki
- czy ruszyć zanim wróci z pracy?
- czy dać się odwieźć przed wieczorem?
- a może jednak wstaniemy wcześnie raniutko i podrzuci mnie przed pracą?
Walka jest zaciekła i póki co, na szczęście, trzecia opcja przeważnie przegrywa. Dlaczego na szczęście, tego chyba nie będę opisywać, bo zajęłoby mi to całą notkę, a tego nie chcę. Mam inne „wewnętrzności” do poruszenia. Listopad.
Zawsze lubiłam jesienne miesiące. Może to dziwne, ale kojąco wpływało na mnie nadchodzące wyciszenie świata. Świata przyrody oczywiście, bo cały inny świat wcale nie zwalnia. No może czasem, ale to na dwa, trzy dni, nie więcej. A przyroda zwalnia. Oddaje nam swoje owoce na wyciągniętych gałązkach, wypycha grzybki spod leśnego poszycia, pozwala zebrać resztę warzyw z pól i okadzić je smużkami dymu z uschniętych liści i traw. Taka jest moja jesień z dzieciństwa. Dzieciństwo, nawet to przedłużone, już się kończy. Ciągle robię ludziki z kasztanów i zachwycam się kolorowymi liśćmi i mgłą, ale nie mieszkam już na wsi. I kto wie czy kiedykolwiek tam wrócę na stałe. Ale listopad wciąż ma wspaniały smak. Smak zielonej herbaty z jaśminem. Pierwszego kwiatka, jaki dostałam od Księcia. Upajałam się tym aromatem w pierwsze wieczory, kiedy po kolejnym spotkaniu odprowadzał mnie pod drzwi mieszkania. Nie używałam nawet, niezbędnego mi zazwyczaj, cukru, żeby poczuć pełnię smaku. I teraz, kiedy w tym samym mieszkaniu spędzam te dwa samotne wieczory w tygodniu, zaparzam sobie kubek intensywnego zapachu i przenoszę się w tamten piękny listopad i wszystko staje się takie świeże i takie „dopiero co”. I choć po roku mam już tak wiele pięknych wspomnień, i choć niemalże każdy dzień zostaje we mnie czymś pięknym, to tamte wspomnienia na zawsze będą zdobić moją jesień najpiękniej.
13 października 2009
Wpis wsteczny...
20 lipca
Najpiękniejszy szlaban weselny (w niektórych rejonach zwany bramą weselną), jaki w życiu widziałam. Śliczny, młody konik przybrany żółtym, polnym zielskiem, zaprzężony do wozu zaparkowanego w poprzek drogi. Przy wozie chłop w czarnym kapelutku rąbie drwa na klocu. Kobieta mu je podaje, a dziewczątko w różowej sukience wrzuca szczapki z powrotem na wóz.
Nie jakiś sznurek przywiązany do znaku, trzymany przez pijaczka. Nie „ranny” wieziony przez kolegów na taczkach, wysypujący się na środku drogi. Nie głowa wystająca z worka na śmieci. Nie, nie, nie.
Zwyczajny, prosty obrazek z pomysłem. Piękny
Najpiękniejszy szlaban weselny (w niektórych rejonach zwany bramą weselną), jaki w życiu widziałam. Śliczny, młody konik przybrany żółtym, polnym zielskiem, zaprzężony do wozu zaparkowanego w poprzek drogi. Przy wozie chłop w czarnym kapelutku rąbie drwa na klocu. Kobieta mu je podaje, a dziewczątko w różowej sukience wrzuca szczapki z powrotem na wóz.
Nie jakiś sznurek przywiązany do znaku, trzymany przez pijaczka. Nie „ranny” wieziony przez kolegów na taczkach, wysypujący się na środku drogi. Nie głowa wystająca z worka na śmieci. Nie, nie, nie.
Zwyczajny, prosty obrazek z pomysłem. Piękny
7 października 2009
O niebyciu...
Spoglądam tu czasem i tak mi głupio. Że on jest, a mnie w nim nie ma. Jutro nie mam czasu, ale w piątek. Obiecuję, że w piątek napiszę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)