Księżyc jak krążek starej płyty
Której od dawna nikt nie zmienia…
Wieczór kiedy sama gotuję ryż na mleku… Trę jabłka w plasterki… Otwieram torebkę cynamonu… Pierwsza porcja tuż po wyjęciu z piekarnika.
Film. Na dziś „Godziny”. Virginia Woolf. „Fale” już któryś miesiąc leżą na nocnym stoliku. Może w końcu przeczytam. Język charakterystyczny. Wymaga skupienia. Całkowitego. Wniknięcia w strukturę.
Druga porcja ryżu. Zimna, bo nałożona zaraz po zjedzeniu pierwszej. Pani Kotek wtarabaniła się pod koc. Nie wiem co jej się uwidziało. Nigdy nie wchodzi na przykład po kołdrę. Ale pod koc lubi.
Wieczór pomału się kończy. Świecznik w jedną łapkę. W drugą flakon z różą. Duże nasze łóżko czeka na mnie samą. Przysłaniam „Jego okno” – lubię zasypiać w ciemności. Bez ulicznych latarń. Gdyby tak jeszcze bez odgłosów silników…
Płomyk szaleje na przydługim knotku. Pani Kotek przyszła i tu. Dotrzyma mi towarzystwa. Nie lubię samotnych wieczorów. Choć przyznam, że mają swój urok. To wtedy właśnie mam czas na zagłębienie się w siebie. Czuję przez skórę rytm przetłaczanej krwi. Wtedy najwyraźniej.
Do głowy przychodzą dawno niesłuchane melodie. Śnią się zaniedbane sny…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz