Ciemno już. Nie zauważyłam kiedy zapadł zmrok. Ucichły
kosiarki. Zgasły ogniska. Między drzewami w sadzie unosi się po nich spłowiały
dym. Rachityczny płomień świecy jest tylko małą jaśniejszą kropką i
właściwie chyba chce zgasnąć.
Małż pojechał wędkować na okoliczność pępkówki. Jasno z tego wynika, że wróci jutro. Sama więc zjadłam grillowaną cukinię na tarasie. Potem
spędziłam jakiś czas nad miłą lekturą. Gdy zrobiło się zbyt ciemno na czytanie
z kartek, odwiedziłam kilka miejsc w sieci i trafiłam tu – do siebie. I
naprawdę nie wiem, kiedy skończył się dzień.
Choć muszę przyznać, że od jakiegoś tygodnia dni kończą się
przyjemnie. A to dlatego, że staram się maksymalnie wydłużać wieczory. Mieć czas na siedzenie w ogrodzie z mężem lub książką. Lub po prostu siedzenie.
W ogóle chyba wszystko zaczyna zmierzać w dobrym kierunku. Rano jem krótkie choć niespieszne śniadanie i z kubkiem herbaty schodzę do
pracowni. Pracownia nie jest tym, do czego przywykły czytelniczki wnętrzarskich
i artystycznych blogów. To pracownia psychologiczna – badania kierowców,
operatorów itp. To mój zawód. Chcę go wykonywać. Dlatego postanowiłam zacząć stwarzać pozory. Schodzę więc
codziennie do tejże pracowni i spędzam tam przyzwoite cztery godziny.
Porządkuję dokumenty, testy, przygotowuję rejestry, karty badania, ankiety.
Oswajam aparaturę i miejsce. Wolę zaczynać pomału. Tak, żeby zacierały się
granice tego, co przed i tego, co po.
Podobnie jest z domem. Ciągle jeszcze mieszkamy na poddaszu,
ale pomału oswajam nasze nowe miejsce. Przenoszę niektóre kuchenne sprzęty i
naczynia. Na ścianach wieszam już jakieś obrazy i szkice. Przy książkach kucharskich stoi anioł, "Duch Kominowy" - oczywiście przy kominie. Stolik na tarasie
zawsze przykrywam obrusem. I cieszę się tym, że do obiadu czy kolacji mogę
usiąść na świeżym powietrzu i patrzeć jak żyje mój ogród. Uczę się zastępować
żal wdzięcznością. Staram, się nie myśleć o tym, że to nie my mieliśmy tu
mieszkać, ale z czułością wspominać tych, dzięki którym możemy tu mieszkać.
Próbuję zapomnieć, że odeszli zbyt wcześnie. Chcę pamiętać, że byli dla mnie
dobrzy i dali mi wspaniałego męża, z którym chcę dbać o dom, który też nam
dali. I ogród.
Tego mi tak bardzo brakowało. Żeby móc usiąść na zewnątrz i
być jednością ze światem. Nie ograniczana przez dach i ściany. Mieć to na
wyciągnięcie ręki. W każdej chwili. Taki mały prywatny luksus w zasięgu jednych
drzwi. Tarasowych. Nawet jeśli powietrze pachnie dymem, a nie bzem, a dookoła
słychać szum samochodów zamiast świerszczy.
Nie wiem czy tak właśnie miało być. Wiem, że muszę zadbać o to, żeby było dobrze tak, jak jest. Samo się nie zrobi ;)