Cóż za przyjemny dzień. Po ostatnim upalnym i dusznym tygodniu jest on prawdziwym ukojeniem. Rano byłyśmy z Kreską na pierwszym prawdziwym długim spacerze. Odkrywam, że trasa, o której od dawna myślałam nie jest tak długa, jak się spodziewałam i świetnie nadaje się nawet na codzienne wyjścia. Co ważne połowa przebiega wśród łąk i nieużytków, a jak tak lubię takie tereny. Dochodzę do pewnego wniosku i podejmuję mocne postanowienie - zdecydowanie czas podjąć próby pieszego zwiedzania okolicy. Przez te lata, które tu spędziłam, byłam przekonana, że kompletnie nie ma tu gdzie wyjść i bardzo nad tym ubolewałam. Skarżyłam się, że żeby pójść na spacer gdzieś bliżej natury, muszę najpierw dojechać tam autem, bo nawet na rower nie ma tu za bardzo szans. Poniekąd to prawda, ale postanawiam nie dać się tak łatwo. Kreseczka wspaniale poradziła sobie na dzisiejszym spacerze. Była grzeczna, ale też dość swobodna. Ignorowała przejeżdżające auta, słuchała poleceń i dzielnie znosiła obszczekujące nas psy. Bez porównania z próbą sprzed około dwóch miesięcy. I to wszystko zrobiło się samo. Nie trzeba było jej przyuczać i przyzwyczajać. Wystarczyło kochać.
No i po rześkim przedpołudniu wraca słońce. A tak było miło. Bardzo lubię takie dni. Gdy powietrze jest ciepłe, a powiewy kojące. Gdy niebo zasnute warstewką chmur nie daje deszczu, a jedynie przyjemny chłód. Gdy ptaki dają szalone koncerty w koronach drzew. A ja mogę siedzieć na tarasie z książką i wypoczywać.
Wieczorem wraca nareszcie Małż po corocznym męskim wypadzie pod żagle. Dla mnie to dziwny czas, bo z jednej strony cieszę się, że on ma te kilka dni dla siebie i że ja też mogę pobyć sama ze sobą, co nie ukrywam, jest bardzo miłe i nieraz potrzebne. Z drugiej strony trochę mi go brakuje i tęsknię. Poza tym chciałabym zrobić wtedy milion rzeczy i spotkać się z wieloma osobami. Oczywiście udaje mi się połowa i gdy siadam sama w domu, bo z kimś nie dałam rady się umówić, albo gdzieś nie chciało mi się jechać, to mam wrażenie, że zmarnowałam ten czas. A w ogóle, to gdy dostaję zdjęcie ogniska ze słońcem zachodzącym nad jeziorem w tle, to po prostu mu tego zazdroszczę.
W tym roku dojrzałyśmy z Księgówką do tego, żeby zorganizować dziewczyński weekend. Księgówka, trochę się obruszyła, że tak ją nazywam, więc może wymyślę coś innego.....
Na przykład Żaba :D Ok, będzie Żaba. Znałam w prawdzie kiedyś inną Żabę, ale jakoś nie mogę wymyślić nic sensowniejszego. Hmmm... To może niech będzie Rana Esculenta, czyli żaba zielona ;) W skrócie Re. W każdym razie, póki co jesteśmy we dwie - ja i Re, mamy wstępnie ustalony termin na koniec lipca i wstępnie określony cel podróży, jako nieduże miasteczko w stylu Sandomierza lub Kazimierza. Jakieś sugestie, propozycje, własne wspomnienia?
*****************************************************************************
Tymczasem wracam do moich cudownie słodkich grejfrutów i Marqueza. A na obiad będą krewetki ;)
23 czerwca 2013
1 czerwca 2013
Z okazji dnia dziecka: "Dawno, dawno temu..."
Dawno, dawno temu… Choć może to
było wczoraj? Za górami, za lasami – ale nie wiem na pewno, bo możliwe, że
chodziło o ten najbliższy zagajnik – żyły sobie Leśne Ludki. Tak przynajmniej
utrzymuje ciocia Elma. Dorośli jej za bardzo nie wierzą, bo zdarza jej się nosić skarpetki
nie do pary, a na śniadania zwykła jadać tort czekoladowy. No chyba, że jest
akurat czerwiec. Wtedy woli truskawkowy z galaretką. Mówi, że od tego wychodzą
jej piegi, a piegi bardzo lubi, bo są urocze i zabawne. I pasują do jej marchewkowych
włosów. Tak mówi. I ja jej wierzę. Gdy sięgam pamięcią do opowiadań
cioci Elmy, staje mi przed oczami letnie leniwe popołudnie, gdy siedziałyśmy na
kocu pod ogromną czereśnią. Ciocia miała na sobie trampki, żółte rybaczki,
czerwoną koszulkę polo i okulary o zielonych oprawkach. Skarpetki oczywiście
były nie do pary, a ciocia opowiadała jedną ze swych najciekawszych historii. Właśnie
tę o Leśnych Ludkach.
Leśne ludki – nie mylić ze
Skrzatami. Dorosłym często się to zdarza. Myślą, że jak coś jest małe i trochę
człowiekowate, to zaraz Skrzat. Bywa, że mówią Krasnoludek, ale Skrzaty nie
przepadają za tym określeniem. Ech, Dorośli to czasem nic nie rozumieją. Świat
małych człowiekowatych jest bardzo różnorodny, a każde z tych zazwyczaj miłych
stworzonek, jest bardzo wrażliwe na punkcie swego rodu. Bo wyobraźcie sobie, że
ktoś pomyli Licho i Echo. Zastanawiacie się jak można je pomylić, a to się
naprawdę zdarza. Wszystko przez to, że mieszkają w podobnych miejscach. Lubią
góry, lasy, jaskinie i opuszczone studnie. Ale poza tym różnią się bardzo.
Opowiem Wam trochę o nich, a Wy nauczcie Dorosłych, bo takie pomyłki to już
naprawdę wstyd.
Zacznijmy od Echa. Właściwie to
nikt nie wie, jak Echo wygląda. Ale powiem Wam w zaufaniu, że jest bardzo
malutkie. Mniejsze niż inne człowiekowate. Wstydzi się tego i unika pozostałych
małych stworzeń. Nigdy nie bawi się ze Skrzatami, Rusałkami, czy Wodnikami.
Woli towarzystwo Ludzi, bo przy nich wszystkie te istoty są malutkie i to
dodaje mu odwagi. Gdy spotyka Ludzi od razu ich zaczepia, zachęca do zabawy i
psoci przy tym okropnie. Najbardziej lubi powtarzańca. Polega to na tym, że
człowiek coś mówi, krzyczy albo śpiewa, a Echo powtarza to dalej. Tak to
powinno wyglądać, ale każde Echo to urwis i powtarza po swojemu. Najczęściej
urywa zdania, a czasem nawet całe słowa. Gdy wołasz „gdzie jesteś Kaju?”, Echo
woła „eśś aju…”. A jak wołasz „Echo!” odpowiada „ooo!”. A jak usłyszy „ciągną,
ciągną sanie…” odpowiada „gnał Anię…”. Może tak bez końca. Ileż jest przy tym
śmiechu i radości. Tak, Echo to całkiem fajny kompan.
Echa mieszkają samotnie lub
najwyżej w parach, ale w niewielkich odległościach od innych Ech. Ich domki
zbudowane są najczęściej z kamyków, a ich rozmieszczenie przypomina siatkę,
której oczka nie są większe niż jedna głosa – to najpopularniejsza echowa
miara. Jedna głosa to tyle, że jak Echo stanie na daszku swojego domku i coś
umiarkowanie głośno krzyknie, to drugie Echo to usłyszy.
Echa zawsze rodzą się zimą.
Wtedy rośliny tracą liście, a mchy pokrywa warstwa śniegu. O tej porze roku na
świecie panują najlepsze warunki do powstawania Ech. Dźwięki niczym nie
tłumione niosą się beztrosko po dolinach i lasach, a gdy już się ich zbierze
wystarczająco dużo, wtedy rodzi się nowe Echo. A musicie wiedzieć, że choć te
istotki są w swej postaci takie malutkie, to potrzeba bardzo dużo dźwięku, żeby
zmaterializował się w choćby najmniejsze Echeńko.
Według tradycji, gdy małe Echo
kończy trzy zimy, musi opuścić rodziców i wyprowadzić się do własnego domku w
odległości co najmniej trzech głos. To znaczy, że żeby potem zaprosić ich na
obiad, Echo musi wejść na dach i przekazać zaproszenie w stronę domku rodziców
za pośrednictwem wujostwa lub kuzynów, którzy mieszkają bliżej. Przypomina to
trochę głuchy telefon i rodzi czasem drobne nieporozumienia. Kiedyś na przykład
cioteczka Echalicja, zaproszona przez swego siostrzeńca Echona na imieninową
kolację, zamiast trzynastego na osiemnastą, przyszła osiemnastego na trzynastą.
Dziwiła się w prawdzie, że siostrzeniec podaje kolację w porze obiadu, ale jako
dobrze wychowana dama starej daty, postanowiła tego nie komentować.
Biedny Echon czekał na cioteczkę
prawie do północy i martwił się ogromnie. Wiedział jednak dobrze, że w razie
jakiegoś przykrego wypadku wiadomość dotarła by do niego najpóźniej w dwie
godziny, bo choć Echa nie mieszkają w grupach, to komunikują się ze sobą stale
i wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Wytłumaczył sobie więc całe zajście
słabą pamięcią cioteczki i zdecydował, że następnym razem pośle po nią
Świerszcza w liberii. – Będę miał pewność – myślał sobie – że cioteczka dotrze
o czasie, a i jej pewnie będzie przyjemniej mieć towarzystwo w drodze. Jakież
było jego zdumienie, gdy po pięciu dniach do drzwi jego kamiennego domku
zastukała drobna rączka cioteczki. Na szczęście Echa są z natury wesołe i
towarzyskie, więc Echon z radością przyjął tę niespodziewaną wizytę. Opowiadano
sobie potem o niej często i chętnie. Oczywiście na odległość, więc po jakimś
czasie nie wiadomo już było komu się to przydarzyło i czy na pewno chodziło o
imieniny. Nie dalej jak po kilku miesiącach zapomniano zaś o niej zupełnie, bo
dla odmiany, ktoś przyszedł o dwa dni za wcześnie na proszoną herbatkę i to
dopiero była historia.
Licho jest zupełnie inne. Kiedyś jeden stary
Skrzat opowiadał, że spotkał Licho w opuszczonym młynie. Było wysokie i chude.
Chodziło boso, nosiło spodnie podwinięte w pół łydki, a z tylnej kieszeni
wystawała mu drewniana proca. Na czarnym spranym podkoszulku można było
odczytać napis „Nikt nie jest doskonały”. Do tego Skrzat się zarzeka, że spod
kędzierzawej czupryny wystawały małe różki.
Czasem ktoś mówi w złości „idź
do Licha”, albo „niech Cię Licho porwie”. Brrr, aż mnie dreszcze przechodzą.
Nie chciałabym, żeby mnie porwało. Lepiej uważać z takimi życzeniami, bo Licho
może je usłyszeć. Ono zawsze słyszy to, co nie trzeba. A do tego jest złośliwe
i przemądrzałe. Lubi rzucić garść piasku pod wiatr, tak żeby wpadał dzieciom do
oczu. Albo strącić wielkie zimne krople, które w ulewie zatrzymały się na
liściach orzecha tak, żeby wpadły prosto za kołnierz. Jak mama mówi „uważaj, bo
kakao jest jeszcze gorące”, to Licho szepcze „ależ ono pachnie i jest takie
słodziutkie, pij”.
Zdarza się, że Licho jest dobre.
Czasem tylko coś zbroi, ale bez złych intencji. Po prostu jest nieuważne i
bywa, że złamie kwiat łubinu albo szalonym pędem wystraszy żaby wygrzewające
się na słońcu. Gdy takie Licho dorośnie potrafi mądrze wykorzystywać swoje zwariowane
pomysły. Na przykład zrzuci czapę śniegu na zabieganego informatyka, który nie
miał czasu zauważyć, że to już zima. Albo wykupi wszystkie bułki w piekarni,
żeby nakłonić śpiocha do wcześniejszego wstawania, bo przecież świat o świcie
jest taki piękny.
Czasem takie Licho się rodzi,
ale bardzo, bardzo rzadko. Raz na dziesięć, a może nawet piętnaście lat.
Niestety zazwyczaj Licha są złośliwe dla samej złośliwości. Głupie kawały wcale
ich nie cieszą i przez to są jeszcze bardziej zgorzkniałe i złośliwe. Dlatego
żyją zupełnie samotnie, a gdy przypadkiem wejdą na terytorium innego Licha, to
przemykają czym prędzej najciemniejszymi kątami, byle jak najdalej. Może to
nawet dobrze, bo wyobraźcie sobie, że trzy Licha razem wrzucają Wam kamyki do
butów. To zdecydowanie zbyt wiele szczęścia na raz.
Sami widzicie, że pomylić Licho
i Echo byłoby po prostu nieładnie. Jeśli usiądziecie wygodnie opowiem Wam też o
innych małych stworzeniach, które żyją obok nas. Każdemu z nich należy się
szacunek i każde ma dumę znacznie większą niż własna mikra postać. Pamiętajcie
też, że nie wystarczy odróżniać poszczególne rody i szczepy, ani nawet znać na
wyrywki pięć podstawowych cech każdego gatunku. Zawsze może się zdarzyć, że
traficie właśnie na to Dobre Licho i nieocenioną stratą byłoby ten fakt
przeoczyć. Wyobraźcie sobie jaka to byłaby frajda poznać takie mądre i rzadkie
stworzenie.
cdn.
Subskrybuj:
Posty (Atom)