23 czerwca 2013

Dziewczyński czas...

Cóż za przyjemny dzień. Po ostatnim upalnym i dusznym tygodniu jest on prawdziwym ukojeniem. Rano byłyśmy z Kreską na pierwszym prawdziwym długim spacerze. Odkrywam, że trasa, o której od dawna myślałam nie jest tak długa, jak się spodziewałam i świetnie nadaje się nawet na codzienne wyjścia. Co ważne połowa przebiega wśród łąk i nieużytków, a jak tak lubię takie tereny. Dochodzę do pewnego wniosku i podejmuję mocne postanowienie - zdecydowanie czas podjąć próby pieszego zwiedzania okolicy. Przez te lata, które tu spędziłam, byłam przekonana, że kompletnie nie ma tu gdzie wyjść i bardzo nad tym ubolewałam. Skarżyłam się, że żeby pójść na spacer gdzieś bliżej natury, muszę najpierw dojechać tam autem, bo nawet na rower nie ma tu za bardzo szans. Poniekąd to prawda, ale postanawiam nie dać się tak łatwo. Kreseczka wspaniale poradziła sobie na dzisiejszym spacerze. Była grzeczna, ale też dość swobodna. Ignorowała przejeżdżające auta, słuchała poleceń i dzielnie znosiła obszczekujące nas psy. Bez porównania z próbą sprzed około dwóch miesięcy. I to wszystko zrobiło się samo. Nie trzeba było jej przyuczać i przyzwyczajać. Wystarczyło kochać.

No i po rześkim przedpołudniu wraca słońce. A tak było miło. Bardzo lubię takie dni. Gdy powietrze jest ciepłe, a powiewy kojące. Gdy niebo zasnute warstewką chmur nie daje deszczu, a jedynie przyjemny chłód. Gdy ptaki dają szalone koncerty w koronach drzew. A ja mogę siedzieć na tarasie z książką i wypoczywać.

Wieczorem wraca nareszcie Małż po corocznym męskim wypadzie pod żagle. Dla mnie to dziwny czas, bo z jednej strony cieszę się, że on ma te kilka dni dla siebie i że ja też mogę pobyć sama ze sobą, co nie ukrywam, jest bardzo miłe i nieraz potrzebne. Z drugiej strony trochę mi go brakuje i tęsknię. Poza tym chciałabym zrobić wtedy milion rzeczy i spotkać się z wieloma osobami. Oczywiście udaje mi się połowa i gdy siadam sama w domu, bo z kimś nie dałam rady się umówić, albo gdzieś nie chciało mi się jechać, to mam wrażenie, że zmarnowałam ten czas. A w ogóle, to gdy dostaję zdjęcie ogniska ze słońcem zachodzącym nad jeziorem w tle, to po prostu mu tego zazdroszczę.

W tym roku dojrzałyśmy z Księgówką do tego, żeby zorganizować dziewczyński weekend. Księgówka, trochę się obruszyła, że tak ją nazywam, więc może wymyślę coś innego.....
Na przykład Żaba :D Ok, będzie Żaba. Znałam w prawdzie kiedyś inną Żabę, ale jakoś nie mogę wymyślić nic sensowniejszego. Hmmm... To może niech będzie Rana Esculenta, czyli żaba zielona ;) W skrócie Re. W każdym razie, póki co jesteśmy we dwie - ja i Re, mamy wstępnie ustalony termin na koniec lipca i wstępnie określony cel podróży, jako nieduże miasteczko w stylu Sandomierza lub Kazimierza. Jakieś sugestie, propozycje, własne wspomnienia?

*****************************************************************************

Tymczasem wracam do moich cudownie słodkich grejfrutów i Marqueza. A na obiad będą krewetki ;)

2 komentarze:

  1. Takie dziewczyńskie wypady są super :) My z W szykujemy się do odwiedzin u Sz. Będzie fantastycznie! Na pewno :)

    OdpowiedzUsuń