Prawdziwy chleb z miejscowej piekarni, pieczony na liściu chrzanu, pomidory kupione u Pani, po której rękach widać, że sama je sadziła, koguty piejące w oddali i Bug leniwie sunący pod naszymi nogami... To będzie dobry czas.
25 lipca 2014
11 lipca 2014
7 lipca 2014
Zabawa w tapicera
A oto i rzeczony zielony fotelik/krzesełko. Długo musiałam Małża namawiać, żeby dwa takie mebelki przygarnąć. Małż zdecydowanie z tej epoki woli samochody i filmy. Ale udało się i teraz sam przyznaje, że jest ładny :)
6 lipca 2014
La Cota ma wychodne...
Cota od jakichś 2-3 tygodni miewa wychodne. Generalnie jest nie najgorzej. Wraca kilka razy dziennie i zasadniczo nocuje w domu. Niestety odkrywa kolejne atrakcje. Aktualnie na tapecie jest mordowanie.
Była już sikorka i dwie jaszczurki, z czego jedną udało się uratować. To z tego, co trafiło do domu. W związku z powyższym, po raz kolejny postanawiamy, że Cota jednak zwierzem wychodzącym nie będzie. Cota postanawia inaczej. Ostatnie takie postanowienie miało miejsce o godzinie 21:30 w dniu dzisiejszym. A że w tym czasie mieliśmy gości z równie, a nawet bardziej, niewychodzącym futrzakiem, drzwi na taras musiały zostać zamknięte. Ale wołam sierściucha co jakiś czas. Pojawia się, ale moja łagodna i kojąca mowa jej nie przekonuje i daje nura w krzaki.
Goście poszli, otwieram drzwi, wołam, nic. Posprzątałam ze stołu. Wołam znowu. Jest, podeszła do drzwi, zobaczyła, że wszystko w porządku i ... poszła w swoją stronę.
Odpalam lapka, przeglądam fejsa, odwiedzam ulubione blogi - wreszcie mam czas, żeby je przeczytać. Jest, wchodzi. Staram się odczekać chwilę. Jak się zerwę, żeby zamknąć drzwi, to zdąży zwiać. Niech wejdzie głębiej. Zdążyła. Damn it.
No to sięgam po mój świeżo tapicerowany na zielono fotelik. Ustawiam przy drzwiach. Uhmmm... Wygodny. Udał mi się. No to siedzę sobie. Wołam co chwilę, bo mam zamiar w końcu odespać wczorajsze urodziny Małża. Nic.
Otwieram ostatniego bloga. Czytam. Wchodzi. Trzask. Szybkim ruchem zamykam drzwi. Opuszczam roletę. Dziękuję. Dobranoc. Koniec historii.
Była już sikorka i dwie jaszczurki, z czego jedną udało się uratować. To z tego, co trafiło do domu. W związku z powyższym, po raz kolejny postanawiamy, że Cota jednak zwierzem wychodzącym nie będzie. Cota postanawia inaczej. Ostatnie takie postanowienie miało miejsce o godzinie 21:30 w dniu dzisiejszym. A że w tym czasie mieliśmy gości z równie, a nawet bardziej, niewychodzącym futrzakiem, drzwi na taras musiały zostać zamknięte. Ale wołam sierściucha co jakiś czas. Pojawia się, ale moja łagodna i kojąca mowa jej nie przekonuje i daje nura w krzaki.
Goście poszli, otwieram drzwi, wołam, nic. Posprzątałam ze stołu. Wołam znowu. Jest, podeszła do drzwi, zobaczyła, że wszystko w porządku i ... poszła w swoją stronę.
Odpalam lapka, przeglądam fejsa, odwiedzam ulubione blogi - wreszcie mam czas, żeby je przeczytać. Jest, wchodzi. Staram się odczekać chwilę. Jak się zerwę, żeby zamknąć drzwi, to zdąży zwiać. Niech wejdzie głębiej. Zdążyła. Damn it.
No to sięgam po mój świeżo tapicerowany na zielono fotelik. Ustawiam przy drzwiach. Uhmmm... Wygodny. Udał mi się. No to siedzę sobie. Wołam co chwilę, bo mam zamiar w końcu odespać wczorajsze urodziny Małża. Nic.
Otwieram ostatniego bloga. Czytam. Wchodzi. Trzask. Szybkim ruchem zamykam drzwi. Opuszczam roletę. Dziękuję. Dobranoc. Koniec historii.
Subskrybuj:
Posty (Atom)