24 czerwca 2010

Ała...

Powiedzieć, że czuję się dość nieszczególnie, byłoby niejakim minięciem się z prawdą. Czuję się fatalnie. Miałam dziś usuwaną drugą ósemkę. Z pierwszą poszło nie najgorzej. Szybki zabieg, potem byłam trochę obolała i przez kilka dni bolała mnie siódemka osiągająca pełnię swoich możliwości pod nieobecność przeszkadzającej dotychczas ósemki. Teraz jest gorzej. Ząbek był dłutowany. Jestem spuchnięta jakbym w ustach trzymała przyzwoitych rozmiarów jabłko. W dodatku niespecjalnie mogę cokolwiek przełykać, łącznie ze śliną. Znaczy się boli. Mały jogurcik jem 15 min. Przespałam cały dzień w wiernym towarzystwie Kocicy i tabletek przeciwbólowych. Ała. Na szczęście pozostałe dwie raczej zostaną. A jedna na pewno. Druga też jest taka grzeczniutka i cichutka. I niech taka zastanie.

23 czerwca 2010

Groszki...

Groszku pachnącego  
przyniosłeś mi w dłoni  
dałeś groszek  
dłoni nie chciałeś już dać…


Kocica już ukoiła smutek samotnej nocy, zrezygnowała z okupowania moich kolan i postanowiła zrobić rundkę dzikich przelotów po mieszkaniu, okraszając je charakterystycznym szczekaniem

Księciu wyszedł niespiesznie po raz ostatni do aktualnej pracy. Właściwie to już nieaktualnej.

Mysz dopija herbatkę i zastanawia się czy najpierw ogarnąć powierzchnie mieszkalne czy stertę ubrań do prasowania. Porządkowania nie ma wiele, za to prasować można siedząc sobie miło przed telewizorkiem. I chyba to drugie pójdzie na pierwszy strzał.

Mysz nie lubi telewizorkować za bardzo. Prasowanie to jeden z nielicznych momentów kiedy to uskutecznia – w innych przypadkach szkoda czasu. Na szczęście odkąd nasze gniazdko zostało zaopatrzone w urządzenie piorące, a co za tym poszło w góry niewyprasowanych ubrań, zamieszkała z nami również telewizja cyfrowa. Dzięki temu mysz może spoglądać ukradkiem na swoje ulubione programy okołodomowo – podróżnicze

Skoro tak w sferze okołodomowej pozostajemy to pochwalę się roślinkami, które niezmiernie moje oko i duszę cieszą. Jest to groszek pachnący. Mam nadzieję, że będzie sobie dzielnie radził, bo na moją pomoc niespecjalnie może liczyć. Chyba nie mam ręki do kwiatków. Nie potrafię wyczuć ich potrzeb. Storczyk, którego kiedyś prawie utopiłam a potem uratowałam, znów chce się przenieść do Radosnej Krainy Storczyków. Mimo moich usilnych starań, coby go nie podtapiać, okazało się, że ukradkiem korzenie przegniły mu niemal doszczętnie. Próbuję go ratować, ale bez większej nadziei. Za to groszek póki co ma się nieźle. Pomijając fakt, że chyba znów przedobrzyłam z wodą i dwa mniejsze pędy tego nie przetrzymały. Za to te rozsądniejsze, co się życia trzymają ze wszystkich sił, otrzymały małe konstrukcyjki podporowe. Mam nadzieję, że pięknie je obrosną i będą mi radośnie pachnieć. Mają osiągnąć do 50cm. Oby tylko zechciały oplatać kijki, a nie pełznąć gdzieś pod szybę. :]

22 czerwca 2010

Lista rzeczy wydarzonych...

Orkiestra gra,
jeszcze tańczą
i drzwi są otwarte…



Od czasu kiedy ostatni raz chciało mi się pisać, wiele się wydarzyło. Rzeczy drobnych i niedrobnych.

Kocica się wylaszczyła (jak to Księciu po swojemu komentuje), znaczy się zrzuciła zimowy brzuszek i dupeczkę i znowu jest chuda jak przecinek.

Mój warzywny skrawek ziemi, który uprawiam z wielkim zapamiętaniem, został dwa razy utopiony (nie mylić z powodzią na jego terenie – co to, to nie) i raz zjedzony przez ślimaki, ale już się pomału odkuwa. Co prawda pierwszy rzut ziół nie pofatygował się wychynąć spod ziemi, niemniej drugi siew był bardziej szczęśliwy i już wszystko, co w ziemię zostało rzucone wystawiło łebki do słońca.

Podziwialiśmy krokusy w Dolinie Chochołowskiej.



Skończyliśmy budować szklarenkę, w której nawet zmizerniałe pomidorki-samosiejki wzięły się do życia

Zwiedziliśmy park i pałacyk w Krzeszowicach.



Upolowaliśmy biedronkę doglądającą swojej trzódki.



Potem zwiedziliśmy też Tenczynek.



Białe klosze lamp stały się zielonymi kloszami lamp.



Odwiedziliśmy (ja i Księciu) wraz z Księgowym i Księgówką po raz kolejny Kotlinę Kłodzką. Decyzja o wizycie tydzień po długim weekendzie majowym, okazała się być dużo trafniejsza od ubiegłorocznej, wybierającej wspomniany, zatłoczony weekend. Zwiedziliśmy spokojnie Szczeliniec (bez towarzystwa dziewcząt w japonkach i młodzieńców z piwkiem w ręce jest tam dużo przyjemniej) oraz Błędne Skały, które to podziwiałam po raz pierwszy, a właściwie to najbardziej podziwiałam, a raczej radowałam się, drogą do/na, która to opustoszała wielce była i niemniej urokliwa. Do kompletu oblukaliśmy też czeskie Skalne Miasto. Przyznaję, że każde z wymienionych miejsc jest oryginalne i ma swój własny urok i czar

Ja nadprogramowo zachwycałam się, jak zawsze, małomiasteczkową atmosferą Polanicy, gdzie mamy stałą bazę. W drodze powrotnej spenetrowaliśmy też kopalnię złota w Złotym Stoku. Zrobiła na mnie bardzo pozytywny wrażenie, głownie w marketingowego punktu widzenia. Godny uwagi jest fakt, że w naszych, ciągle w tym zakresie smutnych, realiach są osoby, które umieją wykorzystać potencjał miejsc takich jak to.

Wizyta w szperowni zaowocowała lampą naftową,



glinianym dzbankiem,



pięknym słojem,



oraz moją bezgraniczną radością

Psiapsióła-ma-od-pieluch powzięła decyzję nie tyle nagłą, co pewną i konsekwentnie wzięła sobie za męża swego dotychczasowego partnera. Ślub przetrwałam dzielnie, roniąc tylko jedną nieokiełznaną łzę, gdy wychodzili z kościoła. Już bardziej „moja półka” nie może być, może dlatego tak się wzruszyłam. Psiapsiółce niniejszym ślę serdeczności na to słodkie dożywocie.

W następnej kolejności Rodziciele moi świętowali Srebrne Gody. W zasadzie to dziś ta uroczysta data wypada, więc ściskam mocno oboje * Ach ten figlarny uśmiech mamy i błysk w oku taty – niezawodny sposób na mój dobry humor przez cały wieczór

A z ostatniej chwili – po raz kolejny przegrałam z Księciem w Osadników z Catanu :/ Buu…