…radosny płynie śpiew,
że szumi, szumi woda
i młoda szumi krew…
Ból tak dał mi do wiwatu, że nie miałam głowy do niczego, a już najmniej do blogowania. Przeszedł dopiero tydzień temu – nie wiem czy mój żołądek wytrzymałby choćby jeszcze dzień dłużej przy tej ilości prochów przeciwbólowych, jaką wpakowywałam do brzuszka. Ale to już tylko przykre wspomnienie, które wyparły już inne, o wiele przyjemniejsze.
Bo mysz miała wakacje Mysz ma już od dawna wakacje, ale teraz miała prawdziwe – takie z wyjazdem
Wyjazd był aktywny. Zaczął się pobytem na Mazurach. Księciu i Księgowy, opanowawszy umiejętności żeglarskie, postanowili je czym prędzej przetestować. Mysz z Księgówką vel Kadrówką, opanowawszy pierwsze przerażenie, poszły mężczyznom w sukurs i w dwa dni opanowały na podstawowym poziomie to, czego owi uczyć się byli zmuszeni przez kilka miesięcy pod niefrasobliwym okiem Wilka Morskiego.
Wyjazd miał poniemiecką architekturę w tle. Dnia pierwszego (sobota), przed zaokrętowaniem, zwiedziliśmy pruską twierdzę Boyen w Giżycku. Po zejściu na ląd (poniedziałek) wdrapaliśmy się na Wieżę Ciśnień również w Giżycku.
We wtorek ruszyliśmy w dalszą drogę. Kierując się na Malbork, poznaliśmy historię i strukturę Wilczego Szańca.
Poniżej, jak głosi napis, tabliczka wmurowana w miejscu, gdzie stała teczka von Stauffenberga z ładunkiem wybuchowym, który miał zabić Hitlera. Niemcy pamiętają o tej historii, czczą ją i świętują. Prawdopodobnie, gdyby zamach się udał, a zamachowiec nie stracił życia za swój postępek, Niemcy nie przegraliby wojny. Polski za to zapewne do dziś nie byłby na mapach. Heh, może jednak lepiej, żeby nasi przeciwnicy nie byli najlepszymi strategami
Oprócz tego, że Hitler strategiem nie był zbyt poważanym, dowiedziała się mysz, że na przestrzeni trzech lat, których znaczną część spędził w gierłoskim lesie, towarzyszyła mu nie jego „przyjaciółka” Eva Braun, ale suczka Blondi. Podobno tresował ją na specjalnie strzyżonej polance, gdzie lubił przysłuchiwać się żabim koncertom. Kiedyś mu te żaby wytruli jego strażnicy. Chcieli się pozbyć komarów, ale złego diabli nie biorą Za to Hitler wpadł w furię, kazał im bagna oczyścić z ropy, którą truli komary i nałapać nowych żab Pomyślałby kto, że taki wielki ekolog
Idąc dalej – wieczorem rozbiliśmy obozowisko na campingu z widokiem na zamek, który dnia następnego zwiedzaliśmy dość szczegółowo przez sześć godzin.
W czwartek wybraliśmy się do dwóch kolejnych krzyżackich zamków, w Kwidzynie:
i w Gniewie:
Fragment zamku w Kwidzynie widoczny na zdjęciu to tak zwane gdanisko, czyli wieża obronno-sanitarna, zwana też wieżą obrony ostatecznej. Mówiąc po naszemu, był to taki kibelek umieszczony w pewnym oddaleniu od zasadniczych murów zamkowych, w którym mieszkańcy mogli się schronić w razie najazdu i kontynuować obronę na ile im sił i zapasów starczało.
Po opuszczeniu Malborka, w piątek, szanowna wycieczka postanowiła opanować pomorze Gdańskie. Zaczęliśmy od Westerplatte:
Następnie Gdańsk, gdańskie uliczki, kościoły i muzea typu Spichlerze, Sołdek, czy Żuraw:
Na koniec kierunek Hel. W piątek korków nie było. W niedzielę, gdy wracaliśmy, wczasowiczom zmierzającym w przeciwnym kierunku można było tylko współczuć.
Na Helu odwiedziliśmy fokarium:
I w końcu zasłużone pół dnia na plaży:
Na załączonym obrazku widać podwójne mury obronne oraz basztę obrony ostatecznej. Jak widać nauka nie poszła w las Niestety warunki nie sprzyjały większym ekstrawagancjom, typu wysoki ganek łączący gdanisko z zamkiem. „Przydomowe” oczko wodne, zwane również piaskownią, nie przetrwało starcia z siłą żywiołu, ale reszta, jak widać, dzielnie nam służyła do samego wieczoru.
Powrotu nie skomentuję. Napisze tylko – cały dzień, temperatura… wysoka, brak klimatyzacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz