7 marca 2012

Raz na wozie, częściej pod...

I tak to rok zaczął się obiecująco. Luty spełnił obietnice. Marzec odebrał złudzenia.

Trochę zbyt patetycznie, jak na tak prozaiczny temat jakim jest praca.

To była jednak fajna praca. W zawodzie. W dokładnie tym zawodzie do jakiego się od kilku lat przygotowywałam. I raczej nie mam już na taką pracę szans w tym mieście, jeśli jej sobie sama nie zorganizuję. Będę więc organizować. Ale to potrwa.

Tymczasem mój internetowy biznesik, świeżaczek – też z lutego, turla się pomalutku, mam nadzieję, że ku lepszemu. Pstrykam więc zdjęcia, wklepuję kolejne aukcje i pakuję towar w małe paczuszki. To ostatnie lubię najbardziej Z oczywistych względów.

Żałuję jednak tamtej pracy. Mieliśmy już z Połowcem ustalony sympatyczny rytm dnia. Codzienne wychodzenie działało na mnie stymulująco i miałam zdecydowanie więcej energii. Mróz trzaskał, ubierałam się na cebulkę i piłam większe ilości herbaty, ale jakoś tak było dobrze.
Mimo to nie narzekam. Sytuacja moich pracodawców jest dużo smutniejsza od mojej. Trochę mi tylko szkoda. Nie liczę na to, że będę mogła tam wrócić – praca i tak miała być tymczasowa, na okres zastępstwa. Mam jednak nadzieję, że jakoś wyjdą na prostą, bo to dobrzy ludzie.
Minie kilka miesięcy, zanim otworzę własną pracownię. I ciągle zastanawiam się czy ma to sens. W Krakowie jest takich od zatrzęsienia. Do tego niejasne przepisy, które dopiero mają wejść w życie. Brak rozporządzeń, bez których ustawa właściwie nie znaczy nic.
Ale mam pewne atuty, które dają mi szansę na przetrwanie na tym trudnym rynku. No i właściwie czemu nie spróbować? Trzymajcie więc kciuki. Długo i mocno. Przydadzą się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz