Ech, co za wieczór. Słodyczy mi brak. Słodyczy, słodkości, cukierków, cukiereczków, ciasteczek, czekoladek. Czegoś z cukrem w składzie. Czegokolwiek.
No może nie tak całkiem czegokolwiek, bo w domu jest w prawdzie cukier, miód i trochę gorzkiej czekolady po świątecznej produkcji śliwek w tejże, to mnie nie do końca satysfakcjonuje. Od czego jednak mam w domu piekarnik? Ano od tego, żeby upiec w nim ciasto. Moje ukochane, najprostsze pod słońcem ucierane ze śliwkami. Uwielbiam je. Co roku mrożę śliweczki specjalnie z myślą o tym moim przysmaku.
Dlatego ten wieczór należy zaliczyć do udanych. Teraz siedzę sobie wygodnie z nogami w górze, w kozie napalone, z radia sączą się nastrojowe nuty, poświątecznie świecą się jeszcze kolorowe latarenki na choince i białe gwiazdki na kredensie, a ja delektuję się ciastem odrywając małe kawałeczki i wydłubując palcami gorące jeszcze śliwki. Mniam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz