24 lipca 2013

Plany, plany...

Plany wyjazdowe się pomału klarują. Potem się krzyżują. I znowu klarują. Głównie plan wyjazdu do rodziców. Mała przygoda Kreseczki miała w tym krzyżowaniu również swój udział. Po zderzeniu z bliżej nieokreślonymi okolicznościami, Pani Kreska wróciła do domu z rozciętą dolną powieką. Zachowywała się jakby nigdy nic, ale wyglądała, no średnio. Pan doktor powiedział, że musiała się skaleczyć o coś ostrego typu szkło lub blacha. Do dziś zachodzę w głowę co to mogło być. Tak czy inaczej narkoza była, trzy szwy są, pies nadal zachowuje się jakby nigdy nic. W środę za tydzień szwy zdejmujemy i ruszamy. Znaczy się zdejmujemy, czekamy aż Kreska dojdzie do siebie (mniej więcej) i ruszamy. Na miejscu oddajemy się błogiemu lenistwu i nieograniczonym spotkaniom ze znajomymi. W weekend przyjeżdża Pan Kreski, a mój Małż szanowny. Powrót w niedzielę. Taki jest plan. Mam nadzieję, że w tej postaci przetrwa do dnia realizacji :)

17 lipca 2013

Ciało by chciało...

Ach, jaki piękny mamy dziś dzień. Ach, jaki piękny miałam plan. Piekarenka nie tak daleko, kawałek za nią sklepik. A, pojadę sobie na rowerze. W końcu tyle już tu mieszkam, czas oswoić bestię.
Ale los miał dla mnie inny plan. Ewidentnie nie chciał, żebym rozpoczęła karierę rowerzystki. W kołach nie było powietrza. W obydwu rowerach. W zasięgu moich poszukiwawczych możliwości nie było pompki. No i klops.
Na śniadanie zimne mleko z różnym prażonym i nieprażonym dobrem, które po pięciu minutach nieco się rozmokło i nadało brejce dziwny gorzkawy, ogórkowy posmak. Łech...
Nie ma to jak dobry początek dnia.

16 lipca 2013

Ja mam wiarę, Ty masz szybki wóz...



Czas nabrał dla mnie jakiejś nieprzyzwoitej prędkości. To było przecież nie dalej, jak pół roku temu... Nie wiem, jak to możliwe, że pół roku minęło półtora roku temu. To już dwa lata. Nie chce być inaczej. Tylko my ciągle młodzi i piękni ;D

8 lipca 2013

Śniadanie na tarasie...

Lubię mój ogród coraz bardziej. Jabłonka w tym roku po raz pierwszy uraczy nas swymi owocami. Brzoskwinia też nie zawiodła. Czereśnie i wiśnie nie obrodziły zbyt obficie, ale na kilka słoiczków konfitury wystarczyło. Rabata kwiatowa jest piękna i bujna. Jeszcze wiele zmian ją czeka, chociażby ze względu na to, że zioła będą przeniesione do warzywnika, ale i tak ją uwielbiam taką kwitnącą i kolorową.
Wszystko pomału nabiera odpowiednich kształtów. Zdezelowane wiklinowe mebelki zastąpiliśmy porządniejszymi drewnianymi i taras też staje się coraz przyjemniejszym miejscem. A jeszcze tyle jest do zrobienia.
Pod warzywnik jest dopiero wytyczone poletko, drewno czeka aż zbijemy z niego skrzynki. Na kompostowniki jeszcze go nawet nie kupiliśmy, a kompostu jest sporo i trzeba go będzie znów przerzucić. Z milszych wiadomości wyrosła mi na nim fantastyczna dynia i budzi mój zachwyt. Rośnie w odpowiednim miejscu, bo na samym końcu nikomu nie przeszkadzając. Do tego kilka samosiejek pomidorów, których z braku lepszego miejsca nigdzie nie przesadzam.
Dalej w planach jest budowa drewutni i postawienie niskiego płoteczku, który będzie oddzielał sad od trawnika.Oczywiście nie musi oddzielać, ale mnie zamarzyła się łąka, taka z wysoką trawą, kolorowymi kwiatkami, świerszczami i w ogóle. Postanowiłam urządzić ja w sadzie. I nawet udało mi się wstępnie przekonać małża, co wcale nie było takie łatwe. Tym sposobem będę miała prawie wszystko ulubione w jednym miejscu - warzywnik, sad i łąkę, oddzielone uroczym płotkiem, pod którym jesienią posadzę róże. Jeśli ktoś się na tym zna choć trochę lepiej ode mnie i uważa, że to zły pomysł, to nie wahajcie się mi tego zasygnalizować :) Koniecznie.

A teraz wracam do domu, bo dziś przenosimy sypialnię do właściwego pokoju. Już nie mogę się doczekać :)