Mija już drugi miesiąc odkąd wróciłam z Kijowa. Najwyższy czas trochę powspominać…
Spróbuję w kilku punktach…
1. Podróż.
Do Kijowa można dostać się tak: w Jarosławiu/Krakowie/Poznaniu czy innym mieście Polski wsiadamy w pociąg, którym dojeżdżamy do Przemyśla. W zależności od tego skąd jedziemy podróż trwa krótko lub długo W Przemyślu wsiadamy w busa, który zawozi nas na przejście w Medyce. Nasi sąsiedzi nie przyjmują nas z otwartymi rękami, wobec tego należy stawić się z otwartymi paszportami. Po przygodzie z „tranzytem” do Rumunii wiemy już, że trzeba wypełnić takie sympatyczne karteczki, tym razem dla odmiany deklarując „turystycznie”. Następnie trzeba wepchnąć się wraz z plecakiem do marszrutki i tym transportem dostać się do Lwowa. We Lwowie, jak się ma więcej czasu (mieliśmy), można uskutecznić zwiedzanie targu staroci i wyrobów regionalnych (uskuteczniliśmy) i zaopatrzyć się na przykład w autochtoński pasek lub mniej autochtońskie koraliki (zaopatrzyliśmy się)(znaczy się ja ). Następnie po pół dnia plątania się w bliższej lub dalszej okolicy dworca, wsiadamy w pociąg i wygodnie rozciągnięci w pozycji horyzontalnej całą noc systematycznie zbliżamy się do celu podróży.
2. Kijów. Dzień pierwszy.
Po dotarciu do miejsca noclegowo-jedzeniowego, rozlokowaniu swych plecaków i pośladów wygodnie na łóżkach, rozegraniu partyjki scrable (w moim wykonaniu przegraniu partyjki w scrable), zapada decyzja o udaniu się do kina. Pragnę zauważyć, że jesteśmy w Kijowie. Filmy najczęściej rosyjskie, a nawet jeśli zachodnie to z dubbingiem rosyjskim. Decydujemy się na bajkę. Rosyjską. Z ukraińskimi napisami. Yea
Co tu dużo mówić – podobała mi się. Taka trochę bajka dla dorosłych. Ciekawe połączenie czasów caratu ze współczesnością. Taki na przykład ruski bojar sprzed 2 wieków, ulokowany w realiach sprzed 2 wieków siedzi w swojej izbie, gdzie na ścianie ma współczesny kalendarz i telewizor, ale żeby nie było za prosto, telewizor ma postać talerza, po którym dookoła toczy się jabłko – wtedy jest włączony (jak się nie toczy to nie jest włączony). Dla mnie rewelacja. Do tego ciekawa animacja. Taka… rosyjska
A po kinie poszliśmy na stare miasto trochę. Sobór Sofijski w nocy robi niezłe wrażenie
3. Kijów. Dzień drugi.
Dzień drugi upłynął nam pod znakiem Lavry Pechersky’ej i Matki Ojczyzny. Lavra to najwyższy rangą kompleks klasztorny. Pecherska od tego, że pierwszy klasztor był podziemny. W sumie całkiem ładnie. Do obejrzenia na zdjęciach. Potem Matka Ojczyzna, czyli kolos zbudowany w celu przysłonięcia Lavry. W samym postumencie mieści się dwupoziomowe muzeum i taras widokowy na 2 piętrze. Muzeum Wojny Ojczyźnianej, popularnie zwanej II Wojną Światową. Jak na Ukrainę urządzone całkiem po europejsku. Wiadomo, świat się im skończył na Ukraińcach, Rosjanach i Niemcach, ale jeśli chodzi o aranżację, to podobnie jak w Muzeum Powstania Warszawskiego. Matka Ojczyzna do obejrzenia na zdjęciu.
4. Kijów. Dzień trzeci.
Dnia trzeciego wybraliśmy się znów do Soboru Sofijskiego, żeby zobaczyć go w pełnym słońcu i tym razem od środka. Słońce może i pełne nie było, a plac przed soborem nie robił takiego wrażenia jak nocą, ale i tak wszystko robiło wrażenie. Potem jeszcze Sobór Michała Archanioła. W tej samej okolicy. Ten z kolei robił większe wrażenie niż nocą, a to ze względu na bogate zdobienia, których wieczorem widać nie było. Niestety nie odwiedziliśmy żadnego muzeum, bo właśnie je zamknęli na czas przerwy noworocznej. Ale za to połaziliśmy po Andriejewskim Spuście, czyli najbardziej turystycznej uliczce Kijowa – uliczce pamiątek i regionalnego dobrobytu Krótko mówiąc, matrioszek do wyboru do koloru i cała reszta
5. Kijów. Dzień czwarty.
Jak ten czas leci Ale to tylko dziś. Wtedy ciągnął się i dłużył niemiłosiernie, a to dlatego, że Księciu Mój pracą swą uziemiony w Krakowie w podróży towarzyszyć mi nie mógł Dzień sylwestrowy upłyną na swobodnym włóczeniu się po Kijowie. Noc zaś, na Majdanie Niezależności, gdzie szoków licznych doznałam. Po pierwsze, Ukraińcy nie odliczają ostatnich 10 sekund tylko śpiewają hymn narodowy. Po drugie, Ukraińcy nie oblewają się wzajemnie szampanem, jakby co najmniej właśnie wygrali Formułę 1, tylko – zgodnie z przeznaczeniem – konsumują go. Po trzecie, Ukraińcy nie zostawiają butelek po szampanie na bruku, aby walały się bezwolnie i lądowały na hałdach potłuczonego szkła, tylko wrzucają je do kontenerów, które w tym celu właśnie okupują Majdan. Po czwarte, Ukraińcy nie kończą imprezy sylwestrowej pokazem sztucznych ogni. To tylko przerywnik. Po życzeniach i sztucznych ogniach jest kolejny koncert i przednia impreza trwa. Po piąte, dnia następnego Ukraińcy nie lecza kaca tylko świętują dalej. Nowy Rok na Majdanie w Kijowie przypomina jeden wielki festyn. Pragnę nadmienić, że był to jeden z ciekawszych Sylwestrów w moim życiu. Wspominam go zdecydowanie fajniej niż ten sprzed roku, który przynajmniej częściowo spędziłam na rynku w Krakowie.
6. Kijów. Dzień piąty.
Dnia piątego wybraliśmy się obejrzeć Złote Wrota, które ze złotem wspólną miały co najwyżej nazwę. Potem wycieczka po Chryszczatyku, czyli dzielnicy Majdanu Niezależności. Mroźne chwile nad Dnieprem. Do obejrzenia na zdjęciach. Na koniec lodowisko. Na końcu świata. A przynajmniej na obrzeżach Kijowa. Fajnie było Pod warunkiem, że pół metra nadbudowy na łyżwach nie wjeżdżało mi pod nogi. Wtedy nie było fajnie. A lód był twardy. Razy dwa. Ja chyba jednak dzieci nie lubię ;P
7. Kijów. Dzień szósty. I siódmy.
Dni owe upłynęły pod znakiem pakowania się. Czekania na autobus, aż się jednak zdecyduje pójść na metro. Czekania na następny pociąg, bo się okazuje, że nasz odjechał o 17:15, a nie 17:45. I jechania. Jechania w towarzystwie 3 pijanych Ukraińców. Niestety. Tacy też są. W prawdzie jechanie w ich towarzystwie, to też jechanie, ale za to spanie to już żadne. :/ Po dotaszczeniu się do Lwowa, tym razem szybciutko w marszrutke. Zimno jak… Nie powiem, ale zimno. Zimniej niż w Kijowie w każdym razie. Potem jeszcze chwila na granicy. Odkąd przygraniczni handlarze dostali bana na wagony i mogą przenieść zaledwie jedną czy dwie paczki fajków, zrobiło się tam jakby luźniej. I tym sposobem jesteśmy w Polsce. Teraz jeszcze tylko z pokerową miną trzeba powiedzieć panu strażnikowi, że w plecaku mamy tylko dwa wina i koniak i pobyt na Ukrainie można uznać za zakończony. I jak? Podobało się? Bo mi bardzo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz