15 czerwca 2011

Przymusowa wycieczka. A miła...

Niezapominajki to są kwiatki z bajki,
rosną nad potoczkiem, patrzą modrym oczkiem…



Mysz musiała odwiedzić rodzime rejony kraju w celu uświetnienia swą obecnością budynku pewnego urzędu. Wycieczka z natury przymusowa, a z konieczności krótka, okazała się i tak być przyjemna i regenerująca nadwątlone zasoby psychiczne.

Zanim jednak do psyche przejdę, czuję się w obowiązku nadmienić, że młode ziemniaczki z kefirem nigdzie tak nie smakują, jak w domu, prosto z grządki wykopane (oczywiście przed zjedzeniem odpowiednio oporządzone), a truskawki krakowskie (czyt. kupione) nigdy nie będą tak słodko smakować, jak te z krzaczka urwane własnoręcznie.

Czyli wszystko jasne – mysz w domu rodzinnym była. Rodzicielka w te kilka godzin, jakie miałyśmy dla siebie, nie tylko o radość podniebienia zadbała. Wycieczka rowerowa po bliższej i dalszej okolicy, była fantastycznym pomysłem. Prawie się zachłysnęłam rześkim powietrzem, aż gęstym od zapachu traw i kwiatów. Nie wiedziałam nawet, że w tych stronach istnieją takie fajne trasy na rowerek. Słonko świeciło, ptaszki ćwierkały, auta jeździły z rzadka i to tylko na niektórych odcinkach… Zrobiłyśmy solidnie ponad dwadzieścia kilometrów, ale muszę przyznać, że wypoczęłam. Kto by pomyślał – tyle dobrego w tak krótkim czasie Ja chce jeszcze raz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz