Nie mam pojęcia co za tornado przeszło przez moje wnętrzności, ale w nocy z czwartku na piątek pomału żegnałam się z życiem. No może w nieco zbyt żywych barwach te przeżycia maluję, ale było zdecydowanie mało śmiesznie. Nie będę się może nadto dosadnie wyrażać, ale w pewnym momencie myślałam, że zwrócę żołądek i oddam na części. No ale żyję.
Żyję i nawet już dziś obiadek wsunęłam w te nienawistne czeluści mego brzuszka. Na razie ok. To tym bardziej istotne spostrzeżenie, że potem byli goście… grill… szaszłyczki… Póki co nie jest źle. Oby tak zostało, bo powtórki bym sobie zdecydowanie nie życzyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz