Ha! A gdzie była dziś mysz? A na grzybach była! Na tę okoliczność otrzymała od Głowy Rodziny gustowny spadochron przeciwdeszczowy i śliczne, gumowe kajaki, sztuk dwie, rozmiarów pięć-za-dużo. Tak wyposażona, z Rodzicielką ramię w ramię, dzierżąc w dłoni przygodnie napotkany kijaszek ruszyła raźno przed siebie wymachując nim wesoło (znaczy się kijaszkiem).
Po jakimś czasie wymachiwanie stało się jakby mniej wesołe, a na koniec kijaszek już całkiem żałośnie obijał się na wgłębieniach jakie pozostawiały kajaki. Bo, wyobraźcie sobie, grzyby wcale nie trzymały transparentów z napisem „weź mnie”. A przynajmniej nie przed myszą, bo Rodzicielka znalazła ze trzy. Na pocieszenie Głowa Rodziny też z pustymi rękami wróciła. Ale wracając do wątku powiem więcej, te grzyby nie stały nawet przy ścieżkach. Idąc o krok dalej śmiem wysnuć hipotezę, że one się w ogóle gdzieś pochowały, bo nawet daleko poza ścieżkami dostrzec ich było nie sposób.
W pewnym momencie jednak mysim oczom ukazał się ni mniej ni więcej jak 1,5 cm wielkości prawdziwek. W wyniku tego niespodziewanego obrotu zdarzeń mysi krok przybrał na dziarskości, a kijaszek znów radośnie pląsał pośród morza przemokniętych liści, tabunów żołędzi i hord sromotników rozpościerających swą tyranię nad resztą poszycia.
Radość jednak nie trwała zbyt długo, bo po kolejnych kilkudziesięciu metrach las jakby zaczął rzednąć i kolejną rzeczą jaka ukazała się mysim oczom była lśniąca w deszczu asfaltowa droga, którą to mysz wraz z Rodzicielką i Głową Rodziny powróciła w domowe pielesze.
I zgadnijcie co tu na nią czekało? Ha! Jabłka! Na szczęście już w połowie usmażone :]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz