Ile razem dróg przebytych,
ile ścieżek przedeptanych,
ile deszczów, ile śniegów
wiszących nad latarniami…
Międzyczas Międzyświąteczny. A właściwie Świąteczno – Noworoczny. Ów czas spożytkowany został na lenistwo tak błogie i bezproduktywne, że aż nie do uwierzenia, że miejsce ono miało w mysich włościach zwanych Domem Rodzinnym.
Szanowna Rodzicielka, mająca najpewniej ciągle przed oczyma trudy prac przedświątecznych, postanowiła wziąć na wstrzymanie i ograniczyła się jedynie do zorganizowania wielkiego prania. Dało to myszy ogrom czasu na uskutecznianie wspomnianego wyżej lenistwa. Zabrakło jednak czasu na wykonanie zaplanowanego zdjęcia strojnej choinki wieczorową porą.
Za rok.
Teraz mysz pakuje swoje szmatki i gałganki do podróżnego plecaczka, który lubi mieć gabaryty większe od mysich. A jak się mysz spakuje to czym prędzej umieści swą skromną osobę, ze szczególną dbałością o ogonek, w pociągu relacji Jarosław – Kraków, by już po trzech godzinach paść w wyczekujące ramiona Księcia. ^^
Taki jest plan Miałam jeszcze wrzucić parę fotek z wypadu w Tatry, ale to przy następnej okazji, bo jak wspomniane zostało, plecak jeszcze nie spakowany
30 grudnia 2009
29 października 2009
W związku...
Mam kota na gorącym dachu mojej głowy
On czuwa nad smakiem i kolorem moich nocnych spraw
Chociaż ciemno on w środku się żarzy, w mroku błyszczy
Ja mruczę i marzę, że...
W związku z tym, iż niniejszym płynie czas mej bytności na mieszkanku studenckim, godzina jaka jest każdy widzi.
A w związku z powyższym związkiem mysz powinna spać snem spokojnym. Niestety w związku z tym, iż mysz prezesowanie zakończyć ma w dniu następującym po przebudzeniu, jakie nastąpi po zaśnięciu najbliższym. Kropka. Bo zapomniałam o czym było pisane. A, tak więc w związku z końcem prezesowania mysz, dopełniając ostatnich formalności, udzielała się informacyjnie na forum (będącego dotychczas w domyśle) koła naukowego.Teraz, gdy znużenie przemożne godziną zbyt zaawansowaną zostało przytłoczone, myszy już się spać nie chce. Tak bardzo. Dlatego pisze.
A pisze mysz, coby się pochwalić swym najświeższym odkryciem.
Mysz ma pocztę na Onecie!
Powiem więcej. To jest poczta tego bloga. Powiem jeszcze więcej. Są ludzie, którzy na tą pocztę wysłali myszy wiadomości. Szczęściem w nieszczęściu, wiadomości było niewiele. Niemniej mysz odpisała nadawcom i w tym miejscu niniejszym kaja się i przeprasza za owe niedopatrzenie. Mea culpa.
On czuwa nad smakiem i kolorem moich nocnych spraw
Chociaż ciemno on w środku się żarzy, w mroku błyszczy
Ja mruczę i marzę, że...
W związku z tym, iż niniejszym płynie czas mej bytności na mieszkanku studenckim, godzina jaka jest każdy widzi.
A w związku z powyższym związkiem mysz powinna spać snem spokojnym. Niestety w związku z tym, iż mysz prezesowanie zakończyć ma w dniu następującym po przebudzeniu, jakie nastąpi po zaśnięciu najbliższym. Kropka. Bo zapomniałam o czym było pisane. A, tak więc w związku z końcem prezesowania mysz, dopełniając ostatnich formalności, udzielała się informacyjnie na forum (będącego dotychczas w domyśle) koła naukowego.Teraz, gdy znużenie przemożne godziną zbyt zaawansowaną zostało przytłoczone, myszy już się spać nie chce. Tak bardzo. Dlatego pisze.
A pisze mysz, coby się pochwalić swym najświeższym odkryciem.
Mysz ma pocztę na Onecie!
Powiem więcej. To jest poczta tego bloga. Powiem jeszcze więcej. Są ludzie, którzy na tą pocztę wysłali myszy wiadomości. Szczęściem w nieszczęściu, wiadomości było niewiele. Niemniej mysz odpisała nadawcom i w tym miejscu niniejszym kaja się i przeprasza za owe niedopatrzenie. Mea culpa.
23 października 2009
Pani patrzy melancholijnie...
Skąd ma pani tę melancholię?
Sen? Doprawdy? Jak z dymu kółka?
Sen zmysłowy bladej dziewczynki?
Hebanowa lśniąca szkatułka:
Pomarańcze i mandarynki...
Ledwie się wrzesień skończył, ledwie październik ruszył, a ja znalazłam się w środku listopada. Po tym, jak przez całe wakacje byłam w swym studenckim mieszkaniu raptem ze 2 razy, teraz bywam tu trochę częściej. Studiowanie me jest raczej mizerne, jedne zajęcia w tygodniu. To mnie kompletnie demobilizuje. Ciągle wolę zostawać z Księciem i w środy przeżywam nie lada rozterki
- czy ruszyć zanim wróci z pracy?
- czy dać się odwieźć przed wieczorem?
- a może jednak wstaniemy wcześnie raniutko i podrzuci mnie przed pracą?
Walka jest zaciekła i póki co, na szczęście, trzecia opcja przeważnie przegrywa. Dlaczego na szczęście, tego chyba nie będę opisywać, bo zajęłoby mi to całą notkę, a tego nie chcę. Mam inne „wewnętrzności” do poruszenia. Listopad.
Zawsze lubiłam jesienne miesiące. Może to dziwne, ale kojąco wpływało na mnie nadchodzące wyciszenie świata. Świata przyrody oczywiście, bo cały inny świat wcale nie zwalnia. No może czasem, ale to na dwa, trzy dni, nie więcej. A przyroda zwalnia. Oddaje nam swoje owoce na wyciągniętych gałązkach, wypycha grzybki spod leśnego poszycia, pozwala zebrać resztę warzyw z pól i okadzić je smużkami dymu z uschniętych liści i traw. Taka jest moja jesień z dzieciństwa. Dzieciństwo, nawet to przedłużone, już się kończy. Ciągle robię ludziki z kasztanów i zachwycam się kolorowymi liśćmi i mgłą, ale nie mieszkam już na wsi. I kto wie czy kiedykolwiek tam wrócę na stałe. Ale listopad wciąż ma wspaniały smak. Smak zielonej herbaty z jaśminem. Pierwszego kwiatka, jaki dostałam od Księcia. Upajałam się tym aromatem w pierwsze wieczory, kiedy po kolejnym spotkaniu odprowadzał mnie pod drzwi mieszkania. Nie używałam nawet, niezbędnego mi zazwyczaj, cukru, żeby poczuć pełnię smaku. I teraz, kiedy w tym samym mieszkaniu spędzam te dwa samotne wieczory w tygodniu, zaparzam sobie kubek intensywnego zapachu i przenoszę się w tamten piękny listopad i wszystko staje się takie świeże i takie „dopiero co”. I choć po roku mam już tak wiele pięknych wspomnień, i choć niemalże każdy dzień zostaje we mnie czymś pięknym, to tamte wspomnienia na zawsze będą zdobić moją jesień najpiękniej.
Sen? Doprawdy? Jak z dymu kółka?
Sen zmysłowy bladej dziewczynki?
Hebanowa lśniąca szkatułka:
Pomarańcze i mandarynki...
Ledwie się wrzesień skończył, ledwie październik ruszył, a ja znalazłam się w środku listopada. Po tym, jak przez całe wakacje byłam w swym studenckim mieszkaniu raptem ze 2 razy, teraz bywam tu trochę częściej. Studiowanie me jest raczej mizerne, jedne zajęcia w tygodniu. To mnie kompletnie demobilizuje. Ciągle wolę zostawać z Księciem i w środy przeżywam nie lada rozterki
- czy ruszyć zanim wróci z pracy?
- czy dać się odwieźć przed wieczorem?
- a może jednak wstaniemy wcześnie raniutko i podrzuci mnie przed pracą?
Walka jest zaciekła i póki co, na szczęście, trzecia opcja przeważnie przegrywa. Dlaczego na szczęście, tego chyba nie będę opisywać, bo zajęłoby mi to całą notkę, a tego nie chcę. Mam inne „wewnętrzności” do poruszenia. Listopad.
Zawsze lubiłam jesienne miesiące. Może to dziwne, ale kojąco wpływało na mnie nadchodzące wyciszenie świata. Świata przyrody oczywiście, bo cały inny świat wcale nie zwalnia. No może czasem, ale to na dwa, trzy dni, nie więcej. A przyroda zwalnia. Oddaje nam swoje owoce na wyciągniętych gałązkach, wypycha grzybki spod leśnego poszycia, pozwala zebrać resztę warzyw z pól i okadzić je smużkami dymu z uschniętych liści i traw. Taka jest moja jesień z dzieciństwa. Dzieciństwo, nawet to przedłużone, już się kończy. Ciągle robię ludziki z kasztanów i zachwycam się kolorowymi liśćmi i mgłą, ale nie mieszkam już na wsi. I kto wie czy kiedykolwiek tam wrócę na stałe. Ale listopad wciąż ma wspaniały smak. Smak zielonej herbaty z jaśminem. Pierwszego kwiatka, jaki dostałam od Księcia. Upajałam się tym aromatem w pierwsze wieczory, kiedy po kolejnym spotkaniu odprowadzał mnie pod drzwi mieszkania. Nie używałam nawet, niezbędnego mi zazwyczaj, cukru, żeby poczuć pełnię smaku. I teraz, kiedy w tym samym mieszkaniu spędzam te dwa samotne wieczory w tygodniu, zaparzam sobie kubek intensywnego zapachu i przenoszę się w tamten piękny listopad i wszystko staje się takie świeże i takie „dopiero co”. I choć po roku mam już tak wiele pięknych wspomnień, i choć niemalże każdy dzień zostaje we mnie czymś pięknym, to tamte wspomnienia na zawsze będą zdobić moją jesień najpiękniej.
13 października 2009
Wpis wsteczny...
20 lipca
Najpiękniejszy szlaban weselny (w niektórych rejonach zwany bramą weselną), jaki w życiu widziałam. Śliczny, młody konik przybrany żółtym, polnym zielskiem, zaprzężony do wozu zaparkowanego w poprzek drogi. Przy wozie chłop w czarnym kapelutku rąbie drwa na klocu. Kobieta mu je podaje, a dziewczątko w różowej sukience wrzuca szczapki z powrotem na wóz.
Nie jakiś sznurek przywiązany do znaku, trzymany przez pijaczka. Nie „ranny” wieziony przez kolegów na taczkach, wysypujący się na środku drogi. Nie głowa wystająca z worka na śmieci. Nie, nie, nie.
Zwyczajny, prosty obrazek z pomysłem. Piękny
Najpiękniejszy szlaban weselny (w niektórych rejonach zwany bramą weselną), jaki w życiu widziałam. Śliczny, młody konik przybrany żółtym, polnym zielskiem, zaprzężony do wozu zaparkowanego w poprzek drogi. Przy wozie chłop w czarnym kapelutku rąbie drwa na klocu. Kobieta mu je podaje, a dziewczątko w różowej sukience wrzuca szczapki z powrotem na wóz.
Nie jakiś sznurek przywiązany do znaku, trzymany przez pijaczka. Nie „ranny” wieziony przez kolegów na taczkach, wysypujący się na środku drogi. Nie głowa wystająca z worka na śmieci. Nie, nie, nie.
Zwyczajny, prosty obrazek z pomysłem. Piękny
7 października 2009
O niebyciu...
Spoglądam tu czasem i tak mi głupio. Że on jest, a mnie w nim nie ma. Jutro nie mam czasu, ale w piątek. Obiecuję, że w piątek napiszę.
11 sierpnia 2009
Dzień...
A ja chodzę, nie przejmując się ulewą ani spiesząc,
Czując jak mi krople deszczu usta pieszczą,
ze złożonym parasolem idę pieszo, o tak!…
W sumie to chodzę w ogóle bez parasola, bo mi on w mieszkaniu nie potrzebny. ^^
Wstawszy dziś skoro świt o 7:30 w celu spożycia wraz z Księciem płatków śniadaniowych, próbowałam przez jakiś czas zlokalizować prawą rączkę, coby się nią w czubek głowy podrapać. Gdy już udała się ta operacja, śniadanko było w brzuszku, a Księciu wyszedł był zarabiać pieniążki, nastąpiła dalsza część dnia.
Która upłynęła nader szybko i leniwie, czego skutki widać w chwili obecnej w postaci przewidywanego sprzątania w trybie przyspieszonym i doprowadzania się do stanu używalności, aby na powrót Księcia czekać w drzwiach, gdyż razem o godzinie 16:10 opuścić mieszkanie mamy. W planie.
Zanim mi komputer zjadł poprzednią notkę przygotowany był też uroczysty pierwszy wpis na temat kota czarnego imieniem Lenka, zwanego też w chwilach uniesień Szczotką, Marudką i Wredotką. Niestety w związku ze wspomnianym brakiem czasu dalsze wynurzenia na temat trzeciego domownika przewidujemy najwcześniej w następnej notce, której data powstania pozostaje tajemnicą nawet dla najbardziej biegłych wróżek, tarocistek, wizjonerów i tym podobnych medium. Kropka.
Czując jak mi krople deszczu usta pieszczą,
ze złożonym parasolem idę pieszo, o tak!…
W sumie to chodzę w ogóle bez parasola, bo mi on w mieszkaniu nie potrzebny. ^^
Wstawszy dziś skoro świt o 7:30 w celu spożycia wraz z Księciem płatków śniadaniowych, próbowałam przez jakiś czas zlokalizować prawą rączkę, coby się nią w czubek głowy podrapać. Gdy już udała się ta operacja, śniadanko było w brzuszku, a Księciu wyszedł był zarabiać pieniążki, nastąpiła dalsza część dnia.
Która upłynęła nader szybko i leniwie, czego skutki widać w chwili obecnej w postaci przewidywanego sprzątania w trybie przyspieszonym i doprowadzania się do stanu używalności, aby na powrót Księcia czekać w drzwiach, gdyż razem o godzinie 16:10 opuścić mieszkanie mamy. W planie.
Zanim mi komputer zjadł poprzednią notkę przygotowany był też uroczysty pierwszy wpis na temat kota czarnego imieniem Lenka, zwanego też w chwilach uniesień Szczotką, Marudką i Wredotką. Niestety w związku ze wspomnianym brakiem czasu dalsze wynurzenia na temat trzeciego domownika przewidujemy najwcześniej w następnej notce, której data powstania pozostaje tajemnicą nawet dla najbardziej biegłych wróżek, tarocistek, wizjonerów i tym podobnych medium. Kropka.
27 czerwca 2009
"Obracam w palcach zapach świeżo skoszonej trawy"...*
Całe ciało moje trawi głód,
Ostry głód, łaknienie,
Do rąk moich pełzną,
Do mych nóg,
Dłoni Twych płomienie.
Każdej nocy ogień ktoś pali.
Twoje imię woła w dali…
Chciwie szukam ludzi, którzy żyją światem. Którzy mówią światem. Którzy czuja światem. Wkładam palce pomiędzy ich myśli i emocje. Zachłannie gromadzę ich doświadczenia we wszystkich załomkach mojej skóry. Lubię kiedy przepływają przeze mnie. Gdy przepływa przeze mnie świat. Mój. I ich.
Może dlatego znów czytam Whartona. Jeden z Ludzi_w_Moim_Życiu, w innym miejscu zwany Mistrzem Artystą W., z podziwu godnym uporem, powtarza mi w regularnych, na moje szczęście niezbyt bliskich, odstępach świata, że „koniecznie muszę przeczytać Ptaśka”. Przeczytam. Jak przyjdzie na niego czas. Po lekturze „Spóźnionych kochanków” spodziewam się, że z pasją wsiąknę w linijki gęstego druczku. Po pierwszych kilku stronach „Wieści” moje przeświadczenie nie straciło mocy. Za jakiś czas przekonam się czy zyska.
Najpewniej za tydzień, dwa… W pociągu. Relacji Kraków – Jarosław. Tak chce wrócić do domu. Lipcowym upalnym, późnym popołudniem lub wczesnym, długim wieczorem (bo wierzę, że wtedy będzie już prawdziwie wakacyjnie). Upojona zapachem lata i wspomnień. Nie mogę ich odgonić już dwa tygodnie. Przychodzą w najmniej odpowiednich momentach. Są bezczelne i na domiar katuszy bardzo subtelne.
Lubię zanurzać w nich dłonie, a potem dotykać nimi czoła, policzków, szyi… Wmasowywać za uszami i na przegubach nadgarstków… Pachną sianem, maciejką, akacjami i lipami, nagłą burzą i zmęczoną parująca ziemią…
*Chciałabym kiedyś znów przeczytać ten wiersz.
Ostry głód, łaknienie,
Do rąk moich pełzną,
Do mych nóg,
Dłoni Twych płomienie.
Każdej nocy ogień ktoś pali.
Twoje imię woła w dali…
Chciwie szukam ludzi, którzy żyją światem. Którzy mówią światem. Którzy czuja światem. Wkładam palce pomiędzy ich myśli i emocje. Zachłannie gromadzę ich doświadczenia we wszystkich załomkach mojej skóry. Lubię kiedy przepływają przeze mnie. Gdy przepływa przeze mnie świat. Mój. I ich.
Może dlatego znów czytam Whartona. Jeden z Ludzi_w_Moim_Życiu, w innym miejscu zwany Mistrzem Artystą W., z podziwu godnym uporem, powtarza mi w regularnych, na moje szczęście niezbyt bliskich, odstępach świata, że „koniecznie muszę przeczytać Ptaśka”. Przeczytam. Jak przyjdzie na niego czas. Po lekturze „Spóźnionych kochanków” spodziewam się, że z pasją wsiąknę w linijki gęstego druczku. Po pierwszych kilku stronach „Wieści” moje przeświadczenie nie straciło mocy. Za jakiś czas przekonam się czy zyska.
Najpewniej za tydzień, dwa… W pociągu. Relacji Kraków – Jarosław. Tak chce wrócić do domu. Lipcowym upalnym, późnym popołudniem lub wczesnym, długim wieczorem (bo wierzę, że wtedy będzie już prawdziwie wakacyjnie). Upojona zapachem lata i wspomnień. Nie mogę ich odgonić już dwa tygodnie. Przychodzą w najmniej odpowiednich momentach. Są bezczelne i na domiar katuszy bardzo subtelne.
Lubię zanurzać w nich dłonie, a potem dotykać nimi czoła, policzków, szyi… Wmasowywać za uszami i na przegubach nadgarstków… Pachną sianem, maciejką, akacjami i lipami, nagłą burzą i zmęczoną parująca ziemią…
*Chciałabym kiedyś znów przeczytać ten wiersz.
22 czerwca 2009
Sesyjny półmetek...
Aż do zadyszki
śmiechu mi trzeba
przede wszystkim…
Za oknem szaro. I bynajmniej nie jest to kwestia od-czasów-najdawniejszych-nie-mytego okna, choć po części zapewne również. Czyli za oknem szaro. Szaro i mokro. Mysz sobie dziś ogonek mokry uczyniła biegnąc na egzamin, po doznaniu olśnienia pt. „egzamin nie jest za 1h 15min. tylko za samo 15 min.” Niemniej poza przemoczonym ogonkiem strat większych nie zanotowano. Nie uwzględniono jednak strat moralnych poniesionych przez rzesze pilnych studentów zmuszonych oglądać nieumalowany pyszczek mysi. Jednak mysz trzymała fason mocno i z niewzruszoną miną całą sobą komunikowała kontrolę nad sytuacją.
Tak więc za oknem szaro. Podobno zdania nie zaczyna się od więc, jednak sensowność tej reguły pozostaje niezmiennie poza granicami kwestii, które z niejakim wysiłkiem, aczkolwiek jeszcze ogarniam. W związku z powyższym, od niezrozumiałej reguły postanawiam odstąpić, co niniejszym uczyniłam przed dokonaniem tego wywodu.
************************************************
Jeszcze dwa egzaminy i jestem wolna. Wooooolnaaaaa Urządzę sobie przeprowadzkę do drugiego pokoju, który ku mej ogromnej uciesze, opuszcza niebawem druga z dziewczyn dotychczas go zajmujących. W prawdzie będę go zajmować z moją dotychczasową Krynicą Cierpliwości i Opanowania (czyt. współlokatorką), niemniej da się go urządzić tak, że będziemy mieć dwa osobne kąciki tylko dla siebie
I założę zielone zasłony
śmiechu mi trzeba
przede wszystkim…
Za oknem szaro. I bynajmniej nie jest to kwestia od-czasów-najdawniejszych-nie-mytego okna, choć po części zapewne również. Czyli za oknem szaro. Szaro i mokro. Mysz sobie dziś ogonek mokry uczyniła biegnąc na egzamin, po doznaniu olśnienia pt. „egzamin nie jest za 1h 15min. tylko za samo 15 min.” Niemniej poza przemoczonym ogonkiem strat większych nie zanotowano. Nie uwzględniono jednak strat moralnych poniesionych przez rzesze pilnych studentów zmuszonych oglądać nieumalowany pyszczek mysi. Jednak mysz trzymała fason mocno i z niewzruszoną miną całą sobą komunikowała kontrolę nad sytuacją.
Tak więc za oknem szaro. Podobno zdania nie zaczyna się od więc, jednak sensowność tej reguły pozostaje niezmiennie poza granicami kwestii, które z niejakim wysiłkiem, aczkolwiek jeszcze ogarniam. W związku z powyższym, od niezrozumiałej reguły postanawiam odstąpić, co niniejszym uczyniłam przed dokonaniem tego wywodu.
************************************************
Jeszcze dwa egzaminy i jestem wolna. Wooooolnaaaaa Urządzę sobie przeprowadzkę do drugiego pokoju, który ku mej ogromnej uciesze, opuszcza niebawem druga z dziewczyn dotychczas go zajmujących. W prawdzie będę go zajmować z moją dotychczasową Krynicą Cierpliwości i Opanowania (czyt. współlokatorką), niemniej da się go urządzić tak, że będziemy mieć dwa osobne kąciki tylko dla siebie
I założę zielone zasłony
26 maja 2009
Stany...
A kiedy się obudzę, po spokojnym śnie,
Niech zbudzi się mój człowiek obok mnie.
A kiedy się utrudzę, niech jak chłodny zdrój
Będzie człowiek mój…
Mysz ma czkawkę. Nie wiadomo, co spowodowało ten niezręczny stan, gdyż mysz nie spożywała uprzednio (w przeciągu co najmniej dwóch godzin) żadnych płynów, a już najmniej alkoholowych. Myszy czkanie wybitnie się nie podoba. Z tejże przyczyny nie będzie dalej tego faktu komentować. Dziękuję za uwagę. Dobranoc.
Niech zbudzi się mój człowiek obok mnie.
A kiedy się utrudzę, niech jak chłodny zdrój
Będzie człowiek mój…
Mysz ma czkawkę. Nie wiadomo, co spowodowało ten niezręczny stan, gdyż mysz nie spożywała uprzednio (w przeciągu co najmniej dwóch godzin) żadnych płynów, a już najmniej alkoholowych. Myszy czkanie wybitnie się nie podoba. Z tejże przyczyny nie będzie dalej tego faktu komentować. Dziękuję za uwagę. Dobranoc.
14 maja 2009
"A w dole szaleją huragany i ludzie"...
Zielonymi księżycami płonę
nad umarłym ociemniałym dniem.
Nagle wiesz, że mam usta czerwone,
- słonym smakiem napływa krew…
nad umarłym ociemniałym dniem.
Nagle wiesz, że mam usta czerwone,
- słonym smakiem napływa krew…
Ławka. Na ławce my. Przed ławką droga. Na drodze auta. Za drogą drzewa. Za drzewami słońce. Zachodzi.
I tak sobie siedzimy, sącząc oranżadę z plastikowej butelki. Heh. ^^
I tak sobie siedzimy, sącząc oranżadę z plastikowej butelki. Heh. ^^
11 maja 2009
Zmiana profilu...
Chwile ulotne chwytam
Jak sygnał satelita
I ta różnica
Nie krążę po orbitach
Lecz twardo stąpam po chodnikach…
Oficjalna, lekka zmiana profilu bloga.
Efekty moich zmagań z aparatem można było tu zauważyć od czasu do czasu. Teraz jednak, w związku z ogólnym brakiem weny i mocnym postanowieniem nieuskuteczniania notorycznych wynurzeń monotematycznych pod hasłem „ON”, stronę tą zdominują, mówiąc krótko, zdjęcia.
Nie żeby temat „ON” przestał mnie tak bardzo absorbować. Chodzi o to właśnie, że ciągle mnie absorbuje coraz silniej. Jednak w związku z tym, że ON zwany Księciem, jest mój prywatny, pozostanie ON w mojej prywatności.
EDIT: Zmiana profilu okazuje się być niełatwa i niekonsekwentna. Wybranie fajnego zdjęcia niejednokrotnie bywa trudniejsze niż napisanie kilku względnie sensownych słów
***
A teraz kilka fotek weekendowych.
Na początek flora i fauna Księciowego ogrodu.
w miłosnym uścisku…
gdzie jest pajączek?
idziemy na wycieczkę…
na huśtawce…
jabłko czy gruszka?
A teraz przenosimy się do Ojcowskiego Parku Narodowego
kffiatuszek…
bajorko…
oko na las…
dróżka…
leśny dywan…
I to wszystko na dziś
Jak sygnał satelita
I ta różnica
Nie krążę po orbitach
Lecz twardo stąpam po chodnikach…
Oficjalna, lekka zmiana profilu bloga.
Efekty moich zmagań z aparatem można było tu zauważyć od czasu do czasu. Teraz jednak, w związku z ogólnym brakiem weny i mocnym postanowieniem nieuskuteczniania notorycznych wynurzeń monotematycznych pod hasłem „ON”, stronę tą zdominują, mówiąc krótko, zdjęcia.
Nie żeby temat „ON” przestał mnie tak bardzo absorbować. Chodzi o to właśnie, że ciągle mnie absorbuje coraz silniej. Jednak w związku z tym, że ON zwany Księciem, jest mój prywatny, pozostanie ON w mojej prywatności.
EDIT: Zmiana profilu okazuje się być niełatwa i niekonsekwentna. Wybranie fajnego zdjęcia niejednokrotnie bywa trudniejsze niż napisanie kilku względnie sensownych słów
***
A teraz kilka fotek weekendowych.
Na początek flora i fauna Księciowego ogrodu.
w miłosnym uścisku…
gdzie jest pajączek?
idziemy na wycieczkę…
na huśtawce…
jabłko czy gruszka?
A teraz przenosimy się do Ojcowskiego Parku Narodowego
kffiatuszek…
bajorko…
oko na las…
dróżka…
leśny dywan…
I to wszystko na dziś
5 maja 2009
DWM...
Jasny portret Twój…
Uniosę go,
ocalę wszędzie.
Czy będziesz przy mnie,
czy nie będziesz…
Co do filmu – polecam. Banalność tematu fajnie gra z krótką formą. Scenariusz przewidywalny i uroczo infantylny. Ciekawe zdjęcia. A w tle bezbłędny obrazek małżeństwa made in PRL „20 lat mi zmarnowałeś”. ;]
A weekend był w Górach Stołowych
Baza w Polanicy. Ciepła atmosfera małomiasteczkowa. Dancingi, tańczące fontanny, zakochani kuracjusze na wysoki połysk.
Szczeliniec. Wrócić kiedykolwiek, byle nie w DWM zwany Długim Weekendem Majowym. Towarzystwo z piwem w dłoni, nawet jeśli względnie nieszkodliwe, nie sprzyja kontemplacji górskich widoków.
Praga. (To już nie w Stołowych). J.w., czyli kiedykolwiek, byle nie w DWM. Generalnie warto, ale w morzu ludzi są małe szanse na wyłowienie choćby części pereł. Rzeczywistość jak zwykle brutalna. Oby do kolejnego weekendu. Nie-długiego.
Uniosę go,
ocalę wszędzie.
Czy będziesz przy mnie,
czy nie będziesz…
Co do filmu – polecam. Banalność tematu fajnie gra z krótką formą. Scenariusz przewidywalny i uroczo infantylny. Ciekawe zdjęcia. A w tle bezbłędny obrazek małżeństwa made in PRL „20 lat mi zmarnowałeś”. ;]
A weekend był w Górach Stołowych
Baza w Polanicy. Ciepła atmosfera małomiasteczkowa. Dancingi, tańczące fontanny, zakochani kuracjusze na wysoki połysk.
Szczeliniec. Wrócić kiedykolwiek, byle nie w DWM zwany Długim Weekendem Majowym. Towarzystwo z piwem w dłoni, nawet jeśli względnie nieszkodliwe, nie sprzyja kontemplacji górskich widoków.
Praga. (To już nie w Stołowych). J.w., czyli kiedykolwiek, byle nie w DWM. Generalnie warto, ale w morzu ludzi są małe szanse na wyłowienie choćby części pereł. Rzeczywistość jak zwykle brutalna. Oby do kolejnego weekendu. Nie-długiego.
23 kwietnia 2009
"Wszystko" pod Baranami
Ciekawa idea:
http://wszystko.net/ofilmie.php
http://wszystko.net/
Pod Baranami
w piątek (24.04.) o 19:00 i 20:00
w sobotę (25.04.) o 14:00 i 15:00
Jutro obejrzę i napiszę coś więcej
Rozgrzane słońcem chłodu powiewy...
Niebo…
Z widokiem na niebo…
Niedzielnie… Niewidzialnie… Przytulnie… Słonecznie…
Przejażdżka rowerem nad Wisłą… W przydużej męskiej bluzie, starych dżinsach, podartych trampkach… Bezpieczne zagubienie w miękkiej trawie… Lody na Szewskiej, frytki na Grodzkiej, uśmiech na pyszczku…
Bo świat ma więcej uroku, gdy przygląda mu się czworo oczu…
Z widokiem na niebo…
Niedzielnie… Niewidzialnie… Przytulnie… Słonecznie…
Przejażdżka rowerem nad Wisłą… W przydużej męskiej bluzie, starych dżinsach, podartych trampkach… Bezpieczne zagubienie w miękkiej trawie… Lody na Szewskiej, frytki na Grodzkiej, uśmiech na pyszczku…
Bo świat ma więcej uroku, gdy przygląda mu się czworo oczu…
19 marca 2009
Chwile czułociszy...
Gdzieś już kiedyś pachniało tak sitowie
Gdzieś już przedtem taki kolor miała woda
To można powiedzieć tylko sobie
Choćbym bardzo chciała nikomu nie opowiem…
……………………………………………………………………………
Ulubiony paradoks tygodnia:
Czekam na Niego czytając kolejny felieton Clarksona, tym razem prześmiewający paradę antyhamburgerową. Popijam herbatkę anyżową. W barze wegetariańskim. ^^
……………………………………………………………………………
Jutro jadę na warsztaty dziennikarskie. Bo ja psychologie studiuję. Żeby było jasne ;P
Więc dziś wieczór dla Księcia…
Zaszyć się gdzieś cichutko i miło. Poszeptać sobie do ucha. Położyć głowę na Jego ramieniu, które jakby do tego było stworzone. Zapomnieć o czasie, o świecie… Heh, doczekać się nie mogę.
*** Miałam zapraszać na warsztaty z cyklu W Stronę Zmian 3, ale wychodzi na to, że mam spóźniony zapłon, bo choć warsztaty dopiero 28 i 29 marca, a zapisy ruszyły raptem 2 dni temu, to miejsc nie ma już na większość. Jednym słowem, zanosi się na sukces
Gdzieś już przedtem taki kolor miała woda
To można powiedzieć tylko sobie
Choćbym bardzo chciała nikomu nie opowiem…
……………………………………………………………………………
Ulubiony paradoks tygodnia:
Czekam na Niego czytając kolejny felieton Clarksona, tym razem prześmiewający paradę antyhamburgerową. Popijam herbatkę anyżową. W barze wegetariańskim. ^^
……………………………………………………………………………
Jutro jadę na warsztaty dziennikarskie. Bo ja psychologie studiuję. Żeby było jasne ;P
Więc dziś wieczór dla Księcia…
Zaszyć się gdzieś cichutko i miło. Poszeptać sobie do ucha. Położyć głowę na Jego ramieniu, które jakby do tego było stworzone. Zapomnieć o czasie, o świecie… Heh, doczekać się nie mogę.
*** Miałam zapraszać na warsztaty z cyklu W Stronę Zmian 3, ale wychodzi na to, że mam spóźniony zapłon, bo choć warsztaty dopiero 28 i 29 marca, a zapisy ruszyły raptem 2 dni temu, to miejsc nie ma już na większość. Jednym słowem, zanosi się na sukces
15 marca 2009
Zapach domu...
Osłonię dłonią
Światło świec
Tak dobre dla nas…
W domu. Jeden dzień. No prawie dwa. A w sumie to dzień i parę godzin.
Głowie Rodziny stuknęła pięćdziesiątka. Należało to wydarzenie godnie uczcić. Księciu postanowił uczcić to godniej:
Taki prezent postanowił Głowie Rodziny ofiarować. Krwią własną to przypłacił, ale czynu dokonał. Prezent spotkał się z ogólną i szczególną aprobatą i aplauzem.
Księciu wkupia się w łaski. Swoją drogą, dobrze mu idzie. Rodzicielka zachwycona. Głowa Rodziny tys. O Babci Siwej nie wspomnę, bo się już o Termin dopytuje. A nawet o TERMIN bym powiedziała ;P
Bracik i Karol póki co się nie wypowiadają. Bracika, poza jego kobitką, świat nie bardzo interesuje. Karol, jak na prawdziwego tygryska przystało, na okoliczność marca też jest bardziej zainteresowany płcią przeciwną, wobec czego Mój Mężczyzna nie bardzo go interesuje ;P
Heh, ale fajnie tak domowo na chwilę… Rodzicielka się jakby częściej śmieje i pączki robi w godzinę Piffko z Głową Rodziny też jakoś inaczej smakuje do godzinnych dyskusji o niczym A Babcia Siwa ma najładniejsze zmarszczki pod słońcem I zawsze ciepłe ramiona I nikt tak nie prawi złośliwości jak Bracik ;P Choć ostatnio jakoś się powstrzymuje No i Karol… A to wszystko pod ramię z Księciem… Moim…
Światło świec
Tak dobre dla nas…
W domu. Jeden dzień. No prawie dwa. A w sumie to dzień i parę godzin.
Głowie Rodziny stuknęła pięćdziesiątka. Należało to wydarzenie godnie uczcić. Księciu postanowił uczcić to godniej:
Taki prezent postanowił Głowie Rodziny ofiarować. Krwią własną to przypłacił, ale czynu dokonał. Prezent spotkał się z ogólną i szczególną aprobatą i aplauzem.
Księciu wkupia się w łaski. Swoją drogą, dobrze mu idzie. Rodzicielka zachwycona. Głowa Rodziny tys. O Babci Siwej nie wspomnę, bo się już o Termin dopytuje. A nawet o TERMIN bym powiedziała ;P
Bracik i Karol póki co się nie wypowiadają. Bracika, poza jego kobitką, świat nie bardzo interesuje. Karol, jak na prawdziwego tygryska przystało, na okoliczność marca też jest bardziej zainteresowany płcią przeciwną, wobec czego Mój Mężczyzna nie bardzo go interesuje ;P
Heh, ale fajnie tak domowo na chwilę… Rodzicielka się jakby częściej śmieje i pączki robi w godzinę Piffko z Głową Rodziny też jakoś inaczej smakuje do godzinnych dyskusji o niczym A Babcia Siwa ma najładniejsze zmarszczki pod słońcem I zawsze ciepłe ramiona I nikt tak nie prawi złośliwości jak Bracik ;P Choć ostatnio jakoś się powstrzymuje No i Karol… A to wszystko pod ramię z Księciem… Moim…
4 marca 2009
Ciszy i spokoju. Chwilę...
Ten dzień
zaczął się marnie
i marnie skończy się…
Najgorsze są noce. Dopadają mnie wtedy wszystkie myśli, plany i rozważania z ostatniego tygodnia i te na miesiąc do przodu. Wczoraj położyłam się już o 1. Po godzinnym przewracaniu się z boku na bok i z brzucha na pośladki, zaryzykowałam i włączyłam światło. Moja współlokatorka mnie kiedyś ubije pierwszą rzeczą jaka wpadnie jej w rękę, choćby to miała być fioletowa, włochata poduszka w kształcie serca. ;P
Jak już jednak nadmieniłam, tym razem poniosłam to ryzyko. Nawet bezszwankowo. Wyciągnęłam Świat wg Clarksona. Nie muszę mówić, że to nie ja lubuję się w programach motoryzacyjnych? Cóż, pisze całkiem znośnie więc nie narzekam Tak więc, wyciągnęłam, przeczytałam 3 felietony, zjadłam corna bananowego, popiłam wodą. Tak minęło mi pół godziny. Pomyślałam – może teraz? Teraz trwało kolejne pół godziny, a może i godzinę. Wrrr… Chyba zacznę z prochami nasennymi, bo nie mam pomysłu :/
zaczął się marnie
i marnie skończy się…
Najgorsze są noce. Dopadają mnie wtedy wszystkie myśli, plany i rozważania z ostatniego tygodnia i te na miesiąc do przodu. Wczoraj położyłam się już o 1. Po godzinnym przewracaniu się z boku na bok i z brzucha na pośladki, zaryzykowałam i włączyłam światło. Moja współlokatorka mnie kiedyś ubije pierwszą rzeczą jaka wpadnie jej w rękę, choćby to miała być fioletowa, włochata poduszka w kształcie serca. ;P
Jak już jednak nadmieniłam, tym razem poniosłam to ryzyko. Nawet bezszwankowo. Wyciągnęłam Świat wg Clarksona. Nie muszę mówić, że to nie ja lubuję się w programach motoryzacyjnych? Cóż, pisze całkiem znośnie więc nie narzekam Tak więc, wyciągnęłam, przeczytałam 3 felietony, zjadłam corna bananowego, popiłam wodą. Tak minęło mi pół godziny. Pomyślałam – może teraz? Teraz trwało kolejne pół godziny, a może i godzinę. Wrrr… Chyba zacznę z prochami nasennymi, bo nie mam pomysłu :/
27 lutego 2009
Kijów. Wspomnieniowo...
Mija już drugi miesiąc odkąd wróciłam z Kijowa. Najwyższy czas trochę powspominać…
Spróbuję w kilku punktach…
1. Podróż.
Do Kijowa można dostać się tak: w Jarosławiu/Krakowie/Poznaniu czy innym mieście Polski wsiadamy w pociąg, którym dojeżdżamy do Przemyśla. W zależności od tego skąd jedziemy podróż trwa krótko lub długo W Przemyślu wsiadamy w busa, który zawozi nas na przejście w Medyce. Nasi sąsiedzi nie przyjmują nas z otwartymi rękami, wobec tego należy stawić się z otwartymi paszportami. Po przygodzie z „tranzytem” do Rumunii wiemy już, że trzeba wypełnić takie sympatyczne karteczki, tym razem dla odmiany deklarując „turystycznie”. Następnie trzeba wepchnąć się wraz z plecakiem do marszrutki i tym transportem dostać się do Lwowa. We Lwowie, jak się ma więcej czasu (mieliśmy), można uskutecznić zwiedzanie targu staroci i wyrobów regionalnych (uskuteczniliśmy) i zaopatrzyć się na przykład w autochtoński pasek lub mniej autochtońskie koraliki (zaopatrzyliśmy się)(znaczy się ja ). Następnie po pół dnia plątania się w bliższej lub dalszej okolicy dworca, wsiadamy w pociąg i wygodnie rozciągnięci w pozycji horyzontalnej całą noc systematycznie zbliżamy się do celu podróży.
2. Kijów. Dzień pierwszy.
Po dotarciu do miejsca noclegowo-jedzeniowego, rozlokowaniu swych plecaków i pośladów wygodnie na łóżkach, rozegraniu partyjki scrable (w moim wykonaniu przegraniu partyjki w scrable), zapada decyzja o udaniu się do kina. Pragnę zauważyć, że jesteśmy w Kijowie. Filmy najczęściej rosyjskie, a nawet jeśli zachodnie to z dubbingiem rosyjskim. Decydujemy się na bajkę. Rosyjską. Z ukraińskimi napisami. Yea
Co tu dużo mówić – podobała mi się. Taka trochę bajka dla dorosłych. Ciekawe połączenie czasów caratu ze współczesnością. Taki na przykład ruski bojar sprzed 2 wieków, ulokowany w realiach sprzed 2 wieków siedzi w swojej izbie, gdzie na ścianie ma współczesny kalendarz i telewizor, ale żeby nie było za prosto, telewizor ma postać talerza, po którym dookoła toczy się jabłko – wtedy jest włączony (jak się nie toczy to nie jest włączony). Dla mnie rewelacja. Do tego ciekawa animacja. Taka… rosyjska
A po kinie poszliśmy na stare miasto trochę. Sobór Sofijski w nocy robi niezłe wrażenie
3. Kijów. Dzień drugi.
Dzień drugi upłynął nam pod znakiem Lavry Pechersky’ej i Matki Ojczyzny. Lavra to najwyższy rangą kompleks klasztorny. Pecherska od tego, że pierwszy klasztor był podziemny. W sumie całkiem ładnie. Do obejrzenia na zdjęciach. Potem Matka Ojczyzna, czyli kolos zbudowany w celu przysłonięcia Lavry. W samym postumencie mieści się dwupoziomowe muzeum i taras widokowy na 2 piętrze. Muzeum Wojny Ojczyźnianej, popularnie zwanej II Wojną Światową. Jak na Ukrainę urządzone całkiem po europejsku. Wiadomo, świat się im skończył na Ukraińcach, Rosjanach i Niemcach, ale jeśli chodzi o aranżację, to podobnie jak w Muzeum Powstania Warszawskiego. Matka Ojczyzna do obejrzenia na zdjęciu.
4. Kijów. Dzień trzeci.
Dnia trzeciego wybraliśmy się znów do Soboru Sofijskiego, żeby zobaczyć go w pełnym słońcu i tym razem od środka. Słońce może i pełne nie było, a plac przed soborem nie robił takiego wrażenia jak nocą, ale i tak wszystko robiło wrażenie. Potem jeszcze Sobór Michała Archanioła. W tej samej okolicy. Ten z kolei robił większe wrażenie niż nocą, a to ze względu na bogate zdobienia, których wieczorem widać nie było. Niestety nie odwiedziliśmy żadnego muzeum, bo właśnie je zamknęli na czas przerwy noworocznej. Ale za to połaziliśmy po Andriejewskim Spuście, czyli najbardziej turystycznej uliczce Kijowa – uliczce pamiątek i regionalnego dobrobytu Krótko mówiąc, matrioszek do wyboru do koloru i cała reszta
5. Kijów. Dzień czwarty.
Jak ten czas leci Ale to tylko dziś. Wtedy ciągnął się i dłużył niemiłosiernie, a to dlatego, że Księciu Mój pracą swą uziemiony w Krakowie w podróży towarzyszyć mi nie mógł Dzień sylwestrowy upłyną na swobodnym włóczeniu się po Kijowie. Noc zaś, na Majdanie Niezależności, gdzie szoków licznych doznałam. Po pierwsze, Ukraińcy nie odliczają ostatnich 10 sekund tylko śpiewają hymn narodowy. Po drugie, Ukraińcy nie oblewają się wzajemnie szampanem, jakby co najmniej właśnie wygrali Formułę 1, tylko – zgodnie z przeznaczeniem – konsumują go. Po trzecie, Ukraińcy nie zostawiają butelek po szampanie na bruku, aby walały się bezwolnie i lądowały na hałdach potłuczonego szkła, tylko wrzucają je do kontenerów, które w tym celu właśnie okupują Majdan. Po czwarte, Ukraińcy nie kończą imprezy sylwestrowej pokazem sztucznych ogni. To tylko przerywnik. Po życzeniach i sztucznych ogniach jest kolejny koncert i przednia impreza trwa. Po piąte, dnia następnego Ukraińcy nie lecza kaca tylko świętują dalej. Nowy Rok na Majdanie w Kijowie przypomina jeden wielki festyn. Pragnę nadmienić, że był to jeden z ciekawszych Sylwestrów w moim życiu. Wspominam go zdecydowanie fajniej niż ten sprzed roku, który przynajmniej częściowo spędziłam na rynku w Krakowie.
6. Kijów. Dzień piąty.
Dnia piątego wybraliśmy się obejrzeć Złote Wrota, które ze złotem wspólną miały co najwyżej nazwę. Potem wycieczka po Chryszczatyku, czyli dzielnicy Majdanu Niezależności. Mroźne chwile nad Dnieprem. Do obejrzenia na zdjęciach. Na koniec lodowisko. Na końcu świata. A przynajmniej na obrzeżach Kijowa. Fajnie było Pod warunkiem, że pół metra nadbudowy na łyżwach nie wjeżdżało mi pod nogi. Wtedy nie było fajnie. A lód był twardy. Razy dwa. Ja chyba jednak dzieci nie lubię ;P
7. Kijów. Dzień szósty. I siódmy.
Dni owe upłynęły pod znakiem pakowania się. Czekania na autobus, aż się jednak zdecyduje pójść na metro. Czekania na następny pociąg, bo się okazuje, że nasz odjechał o 17:15, a nie 17:45. I jechania. Jechania w towarzystwie 3 pijanych Ukraińców. Niestety. Tacy też są. W prawdzie jechanie w ich towarzystwie, to też jechanie, ale za to spanie to już żadne. :/ Po dotaszczeniu się do Lwowa, tym razem szybciutko w marszrutke. Zimno jak… Nie powiem, ale zimno. Zimniej niż w Kijowie w każdym razie. Potem jeszcze chwila na granicy. Odkąd przygraniczni handlarze dostali bana na wagony i mogą przenieść zaledwie jedną czy dwie paczki fajków, zrobiło się tam jakby luźniej. I tym sposobem jesteśmy w Polsce. Teraz jeszcze tylko z pokerową miną trzeba powiedzieć panu strażnikowi, że w plecaku mamy tylko dwa wina i koniak i pobyt na Ukrainie można uznać za zakończony. I jak? Podobało się? Bo mi bardzo
Spróbuję w kilku punktach…
1. Podróż.
Do Kijowa można dostać się tak: w Jarosławiu/Krakowie/Poznaniu czy innym mieście Polski wsiadamy w pociąg, którym dojeżdżamy do Przemyśla. W zależności od tego skąd jedziemy podróż trwa krótko lub długo W Przemyślu wsiadamy w busa, który zawozi nas na przejście w Medyce. Nasi sąsiedzi nie przyjmują nas z otwartymi rękami, wobec tego należy stawić się z otwartymi paszportami. Po przygodzie z „tranzytem” do Rumunii wiemy już, że trzeba wypełnić takie sympatyczne karteczki, tym razem dla odmiany deklarując „turystycznie”. Następnie trzeba wepchnąć się wraz z plecakiem do marszrutki i tym transportem dostać się do Lwowa. We Lwowie, jak się ma więcej czasu (mieliśmy), można uskutecznić zwiedzanie targu staroci i wyrobów regionalnych (uskuteczniliśmy) i zaopatrzyć się na przykład w autochtoński pasek lub mniej autochtońskie koraliki (zaopatrzyliśmy się)(znaczy się ja ). Następnie po pół dnia plątania się w bliższej lub dalszej okolicy dworca, wsiadamy w pociąg i wygodnie rozciągnięci w pozycji horyzontalnej całą noc systematycznie zbliżamy się do celu podróży.
2. Kijów. Dzień pierwszy.
Po dotarciu do miejsca noclegowo-jedzeniowego, rozlokowaniu swych plecaków i pośladów wygodnie na łóżkach, rozegraniu partyjki scrable (w moim wykonaniu przegraniu partyjki w scrable), zapada decyzja o udaniu się do kina. Pragnę zauważyć, że jesteśmy w Kijowie. Filmy najczęściej rosyjskie, a nawet jeśli zachodnie to z dubbingiem rosyjskim. Decydujemy się na bajkę. Rosyjską. Z ukraińskimi napisami. Yea
Co tu dużo mówić – podobała mi się. Taka trochę bajka dla dorosłych. Ciekawe połączenie czasów caratu ze współczesnością. Taki na przykład ruski bojar sprzed 2 wieków, ulokowany w realiach sprzed 2 wieków siedzi w swojej izbie, gdzie na ścianie ma współczesny kalendarz i telewizor, ale żeby nie było za prosto, telewizor ma postać talerza, po którym dookoła toczy się jabłko – wtedy jest włączony (jak się nie toczy to nie jest włączony). Dla mnie rewelacja. Do tego ciekawa animacja. Taka… rosyjska
A po kinie poszliśmy na stare miasto trochę. Sobór Sofijski w nocy robi niezłe wrażenie
3. Kijów. Dzień drugi.
Dzień drugi upłynął nam pod znakiem Lavry Pechersky’ej i Matki Ojczyzny. Lavra to najwyższy rangą kompleks klasztorny. Pecherska od tego, że pierwszy klasztor był podziemny. W sumie całkiem ładnie. Do obejrzenia na zdjęciach. Potem Matka Ojczyzna, czyli kolos zbudowany w celu przysłonięcia Lavry. W samym postumencie mieści się dwupoziomowe muzeum i taras widokowy na 2 piętrze. Muzeum Wojny Ojczyźnianej, popularnie zwanej II Wojną Światową. Jak na Ukrainę urządzone całkiem po europejsku. Wiadomo, świat się im skończył na Ukraińcach, Rosjanach i Niemcach, ale jeśli chodzi o aranżację, to podobnie jak w Muzeum Powstania Warszawskiego. Matka Ojczyzna do obejrzenia na zdjęciu.
4. Kijów. Dzień trzeci.
Dnia trzeciego wybraliśmy się znów do Soboru Sofijskiego, żeby zobaczyć go w pełnym słońcu i tym razem od środka. Słońce może i pełne nie było, a plac przed soborem nie robił takiego wrażenia jak nocą, ale i tak wszystko robiło wrażenie. Potem jeszcze Sobór Michała Archanioła. W tej samej okolicy. Ten z kolei robił większe wrażenie niż nocą, a to ze względu na bogate zdobienia, których wieczorem widać nie było. Niestety nie odwiedziliśmy żadnego muzeum, bo właśnie je zamknęli na czas przerwy noworocznej. Ale za to połaziliśmy po Andriejewskim Spuście, czyli najbardziej turystycznej uliczce Kijowa – uliczce pamiątek i regionalnego dobrobytu Krótko mówiąc, matrioszek do wyboru do koloru i cała reszta
5. Kijów. Dzień czwarty.
Jak ten czas leci Ale to tylko dziś. Wtedy ciągnął się i dłużył niemiłosiernie, a to dlatego, że Księciu Mój pracą swą uziemiony w Krakowie w podróży towarzyszyć mi nie mógł Dzień sylwestrowy upłyną na swobodnym włóczeniu się po Kijowie. Noc zaś, na Majdanie Niezależności, gdzie szoków licznych doznałam. Po pierwsze, Ukraińcy nie odliczają ostatnich 10 sekund tylko śpiewają hymn narodowy. Po drugie, Ukraińcy nie oblewają się wzajemnie szampanem, jakby co najmniej właśnie wygrali Formułę 1, tylko – zgodnie z przeznaczeniem – konsumują go. Po trzecie, Ukraińcy nie zostawiają butelek po szampanie na bruku, aby walały się bezwolnie i lądowały na hałdach potłuczonego szkła, tylko wrzucają je do kontenerów, które w tym celu właśnie okupują Majdan. Po czwarte, Ukraińcy nie kończą imprezy sylwestrowej pokazem sztucznych ogni. To tylko przerywnik. Po życzeniach i sztucznych ogniach jest kolejny koncert i przednia impreza trwa. Po piąte, dnia następnego Ukraińcy nie lecza kaca tylko świętują dalej. Nowy Rok na Majdanie w Kijowie przypomina jeden wielki festyn. Pragnę nadmienić, że był to jeden z ciekawszych Sylwestrów w moim życiu. Wspominam go zdecydowanie fajniej niż ten sprzed roku, który przynajmniej częściowo spędziłam na rynku w Krakowie.
6. Kijów. Dzień piąty.
Dnia piątego wybraliśmy się obejrzeć Złote Wrota, które ze złotem wspólną miały co najwyżej nazwę. Potem wycieczka po Chryszczatyku, czyli dzielnicy Majdanu Niezależności. Mroźne chwile nad Dnieprem. Do obejrzenia na zdjęciach. Na koniec lodowisko. Na końcu świata. A przynajmniej na obrzeżach Kijowa. Fajnie było Pod warunkiem, że pół metra nadbudowy na łyżwach nie wjeżdżało mi pod nogi. Wtedy nie było fajnie. A lód był twardy. Razy dwa. Ja chyba jednak dzieci nie lubię ;P
7. Kijów. Dzień szósty. I siódmy.
Dni owe upłynęły pod znakiem pakowania się. Czekania na autobus, aż się jednak zdecyduje pójść na metro. Czekania na następny pociąg, bo się okazuje, że nasz odjechał o 17:15, a nie 17:45. I jechania. Jechania w towarzystwie 3 pijanych Ukraińców. Niestety. Tacy też są. W prawdzie jechanie w ich towarzystwie, to też jechanie, ale za to spanie to już żadne. :/ Po dotaszczeniu się do Lwowa, tym razem szybciutko w marszrutke. Zimno jak… Nie powiem, ale zimno. Zimniej niż w Kijowie w każdym razie. Potem jeszcze chwila na granicy. Odkąd przygraniczni handlarze dostali bana na wagony i mogą przenieść zaledwie jedną czy dwie paczki fajków, zrobiło się tam jakby luźniej. I tym sposobem jesteśmy w Polsce. Teraz jeszcze tylko z pokerową miną trzeba powiedzieć panu strażnikowi, że w plecaku mamy tylko dwa wina i koniak i pobyt na Ukrainie można uznać za zakończony. I jak? Podobało się? Bo mi bardzo
19 lutego 2009
Dzień pączka...
Więc spleć palce z moimi palcami
i choć, prowadź i daj się prowadzić…
Mysie łapki już prawie tydzień zostawiają mysie śladki na mysich włościach. Księciu Mój nawiedził wraz ze mną rzeczone domostwo i tak się właśnie zastanawiam, czy zmył się za wcześnie czy w ostatniej chwili. Jak wiadomo mamy dziś Dzień Pączka, a Rodzicielka działa jak mała manufaktura. Tym razem mniej więcej po 15 na głowę. Nie licząc Karola.
Ma szczęście Sierść Kochana, że nie gustuje w takich smakołykach, bo zabrałabym go ze sobą na dietę ;P
Księciu Mój ma z kolei szczęście, że się ewakuował, bo też bym go ze sobą na dietę wzięła. A tak, sama będę ćwiczyć siłę woli, bo już nie mogę patrzeć na tą fałdkę ;P
Tylko niech już będzie wtorek, bo mi się tęsknienie zacięło i nie daje się wyłączyć. Eh, życie jest niesprawiedliwe ;P
Idę spać, bo zaczynam głupoty wystukiwać. Życie jest nader łaskawe, ze szczególnym uwzględnieniem działu „DUBLE”. Za takie zapasy szczęścia, to mogę nawet po 18 nie jeść ;P
i choć, prowadź i daj się prowadzić…
Mysie łapki już prawie tydzień zostawiają mysie śladki na mysich włościach. Księciu Mój nawiedził wraz ze mną rzeczone domostwo i tak się właśnie zastanawiam, czy zmył się za wcześnie czy w ostatniej chwili. Jak wiadomo mamy dziś Dzień Pączka, a Rodzicielka działa jak mała manufaktura. Tym razem mniej więcej po 15 na głowę. Nie licząc Karola.
Ma szczęście Sierść Kochana, że nie gustuje w takich smakołykach, bo zabrałabym go ze sobą na dietę ;P
Księciu Mój ma z kolei szczęście, że się ewakuował, bo też bym go ze sobą na dietę wzięła. A tak, sama będę ćwiczyć siłę woli, bo już nie mogę patrzeć na tą fałdkę ;P
Tylko niech już będzie wtorek, bo mi się tęsknienie zacięło i nie daje się wyłączyć. Eh, życie jest niesprawiedliwe ;P
Idę spać, bo zaczynam głupoty wystukiwać. Życie jest nader łaskawe, ze szczególnym uwzględnieniem działu „DUBLE”. Za takie zapasy szczęścia, to mogę nawet po 18 nie jeść ;P
13 lutego 2009
W w najlepszej z chwil i w najgorszej też...
Ze swojej drogi zejdę, będę z Tobą.
Dokądkolwiek pójdziesz, cokolwiek zrobisz.
Gdziekolwiek się zwrócisz, cokolwiek powiesz.
I w najlepszej z chwil i w najgorszej też.
Jak i w pierwszym, tak i w ostatnim dniu,
będę z Tobą…
Ty,
przed Tobą świat,
za Tobą ja, a za mną już nikt…
……………………………………………………………………………
O przykrych rzeczach pisać nie chcę. Wesołych nie ma zbyt wiele. Ale może coś się uda naskrobać…
Dziś okazało się, że mam do przodu kolejny egzamin. Jeszcze wyniki z jednego i praca zaliczeniowa i można powiedzieć, że kolejny semestr za mną. W prawdzie jeszcze egzamin z modułu i praktyki, ale to w marcu dopiero będzie zaprzątało moją głowę.
Zaraz wyciągam plecak, który zdążył się już nieco przykurzyć. Jutro jadę do domu. Znów dawno mnie tam nie było. Fakt, że tęsknię, ale tym razem nie dałam rady być wcześniej. Uczelnia przyparła mnie do muru i nie pozwoliła na złapanie oddechu. Ostatnio też nie mogłam pojechać zaraz po egzaminach. Ktoś tu potrzebuje, żebym trzymała go za rękę. Ktoś kogo będę trzymać za rękę…
Dokądkolwiek pójdziesz, cokolwiek zrobisz.
Gdziekolwiek się zwrócisz, cokolwiek powiesz.
I w najlepszej z chwil i w najgorszej też.
Jak i w pierwszym, tak i w ostatnim dniu,
będę z Tobą…
Ty,
przed Tobą świat,
za Tobą ja, a za mną już nikt…
……………………………………………………………………………
O przykrych rzeczach pisać nie chcę. Wesołych nie ma zbyt wiele. Ale może coś się uda naskrobać…
Dziś okazało się, że mam do przodu kolejny egzamin. Jeszcze wyniki z jednego i praca zaliczeniowa i można powiedzieć, że kolejny semestr za mną. W prawdzie jeszcze egzamin z modułu i praktyki, ale to w marcu dopiero będzie zaprzątało moją głowę.
Zaraz wyciągam plecak, który zdążył się już nieco przykurzyć. Jutro jadę do domu. Znów dawno mnie tam nie było. Fakt, że tęsknię, ale tym razem nie dałam rady być wcześniej. Uczelnia przyparła mnie do muru i nie pozwoliła na złapanie oddechu. Ostatnio też nie mogłam pojechać zaraz po egzaminach. Ktoś tu potrzebuje, żebym trzymała go za rękę. Ktoś kogo będę trzymać za rękę…
27 stycznia 2009
Zapiski na skrzydłach ćmy...
Moje umierania wołają
o cień Twoich krótkich słów,
który zgubiłam dziś we mgle.
Moje zmartwychwstania
odnajdują z maniakalną precyzją
smak powietrza pieszczącego Twoje usta.
Moje śnienia budzą mnie
krzykiem wyrwanym wprost
spod Twych rozognionych powiek.
Twoje istnienie nie pozwala mi
zapomnieć, że jestem tylko
nutą stworzoną dla Twych dłoni.
o cień Twoich krótkich słów,
który zgubiłam dziś we mgle.
Moje zmartwychwstania
odnajdują z maniakalną precyzją
smak powietrza pieszczącego Twoje usta.
Moje śnienia budzą mnie
krzykiem wyrwanym wprost
spod Twych rozognionych powiek.
Twoje istnienie nie pozwala mi
zapomnieć, że jestem tylko
nutą stworzoną dla Twych dłoni.
26 stycznia 2009
Bo sesja...
Konie wiszą kopytami nad ziemią,
One w brykach
na postoju już drzemią…
Sesja nadciąga gradowymi chmurami. Brrr… Zła wiadomość :/
Ale są też dobre.
Mysz obejrzała wreszcie w doborowym towarzystwie Małą Moskwę zadzierając dzielnie przez 2h łepek w ARSowym Salonie (no jak to jest salon…). Ale nic to. Film – o czym wiele nagród i wyróżnień świadczy – dobry. Jak stwierdził Książę: „da się nakręcić film o miłości, bez scen erotycznych”. Mysz nie byłaby sobą jak by się nie poryczała, więc wszystko w normie.
A dziś się mysz powyżywała na gokartach Po pierwszej bandzie było już dobrze Ja chce jeszcze raz
A teraz jeszcze Wawel jakiego mało o tej porze roku (kalendarzowego i akademickiego)
I spanie Jutro kolejny dzień wytężonej pracy przedsesyjnej :/
One w brykach
na postoju już drzemią…
Sesja nadciąga gradowymi chmurami. Brrr… Zła wiadomość :/
Ale są też dobre.
Mysz obejrzała wreszcie w doborowym towarzystwie Małą Moskwę zadzierając dzielnie przez 2h łepek w ARSowym Salonie (no jak to jest salon…). Ale nic to. Film – o czym wiele nagród i wyróżnień świadczy – dobry. Jak stwierdził Książę: „da się nakręcić film o miłości, bez scen erotycznych”. Mysz nie byłaby sobą jak by się nie poryczała, więc wszystko w normie.
A dziś się mysz powyżywała na gokartach Po pierwszej bandzie było już dobrze Ja chce jeszcze raz
A teraz jeszcze Wawel jakiego mało o tej porze roku (kalendarzowego i akademickiego)
I spanie Jutro kolejny dzień wytężonej pracy przedsesyjnej :/
Subskrybuj:
Posty (Atom)